25 listopada 2015

Szukamy "Nie-nie"

Nie-nie lubi orzeszki:) Wituś też lubi orzeszki. Lubi Nie-nie, Kota i Konia. Kiedy wstaje rano, od razu za nie łapie i mówi triumfalnie: Kot i Koń (oba pluszaki), jakby ciesząc się, że są obok i nie musi ich szukać!;) Swego czasu taką pozycję zajmował Nie-nie (gumowy Słoń), ale ten jest duży i ciężki, więc nawet Witek odpuścił, bo niewygodnie się z nim śpi;)

Słonia Nie-nie (to od dźwięku, jaki wydaje swoją trąbą "nieee-nieee!") szukaliśmy w lesie. Chcieliśmy go nakarmić orzeszkami, którymi Witek wypchał swoje kieszenie w kurtce. Krzyczeliśmy, wołaliśmy, zachęcaliśmy, ale Nie-nie najwyraźniej poszedł na spacer, bo nie pojawił się u nas. Witek był trochę zawiedziony, ale nie miał problemu z orzeszkami, które szybko wylądowały w Jego, a nie w Słonia brzuchu;)
Takie sobie wymyślamy "zabawy" ;)
Przy okazji znaleźliśmy piękny liść!

7 listopada 2015

Kolory jesieni

Jesień u nas... Można by ją pokroić jak tort, na kawałki. Przeżyliśmy jesień ciepłą i słoneczną, potem chłodniejszą, deszczową i teraz przyszła jej trzecia odsłona: jesień sina, nawet mroźna, z szronem i posiekanymi przez niego kwiatami...Nasturcje dostały w kość, choć trzymały się i tak, zadziwiająco długo.
Spacery to nasza specjalność.
Taki spacer czyni cuda.
Witek na rowerku przede mną.
Otwarta przestrzeń pól.
Słońce, choć zimno i po chwili marzną nam dłonie...
Witek ma śmieszną czapkę-kominiarkę i wygląda w niej trochę jak rycerz... Prze do przodu, prawie się nie odwraca.
Dopiero na górce woła do mnie: "Alo, mama!" i macha ręką.
Ma już ponad dwa lata i od tego czasu czuję, ze jest mnie o tyle więcej. O jego dwuletnie życie...
Potem przewraca się, woła: "Mama, boli!". Może i boli, ale to chyba ten stary numer. Chodzi o to, żeby przytulić, pożałować, zabrać rowerek. O nie, na to się nie zgadzam. Umowa była taka: "Bierzemy rowerek, jeśli na nim wrócisz; ja go nie chcę nieść." W odpowiedzi słyszę: " Ale mama, ja Dzi!" I zaczyna się- podniebny bieg samolotu: Witek z rozłożonymi rękami biegnie i udaje samolot. Robiliśmy tak latem na tej drodze, pomiędzy polami dojrzewającego zboża. Robimy teraz, gdzie po zbożu ani śladu...A ziemia ma chwilę na odpoczynek.
Po takim biegu nie ma prawa być zimno!
I tylko zapowiedź oglądania "baji" jest w stanie skusić do powrotu do domu.
Wracamy lżejsi i jaśniejsi. Oboje ;)

Ta jesień słoneczna...
Ciągłe wołanie Miau i bieganie za nim... A miau, wiadomo, chowa się, ucieka, i o to co chwilę jest płacz...
Babie lato? Nie wiem, chyba nie było babiego lata. Albo ja je przeoczyłam... Za to była to jesień z liśćmi wchodzącymi do domu. Liśćmi pewnymi, jak armia żołnierzy- żółte, lipowe, zupełnie nieustraszone i zdecydowane w swoich ruchach...
Do tego gruszki, jak bomby lecące z góry,z  najwyższych gałęzi. W pewnym momencie mamy już gruszkowy dywan w całej okolicy pnia.
Witek ładuje te gruszki do bagażnika swojej brumy i przewozi je pod dom. Tam przekłada do wiaderka i pędzi po nową dostawę. Mój pomocnik:)

Teraz podobnie upycha suche liście; pełnymi garściami na taczkę, a potem wywozi je na większą stertę przygotowaną do rozpalenia ogniska... Biega z rumieńcami na twarzy, tak jest oddany temu zajęciu i woła do mnie: "Mama, ja w pracy!" :)

Jesień deszczowa...
Odwiedza nas babcia w butach małej Mi i pani rozgłaskana w kocie. Pani, u której wcześniej ten kot był, więc głaszcze go z sentymentem i sprawdza, "czy poznaje"...Chodzą, oglądają, a Witek wszystko, niczym gospodarz, im pokazuje. To jest tu, to tam. I w kółko. Mówi tyle i tak głośno, że nie słyszymy dokładnie siebie. Tak, to dziecko lubi gości...
Później robimy wianek na drzwi z kwiatów miechunki- żeby było energetycznie i ciepło.
Witek łamie gałązki, zrywa "latarenki", bo tak trochę wyglądają te kwiaty, ale w końcu udaje się coś "zapleść".
W świetlicy, zupełnie nieprzygotowani trafiamy na zabawę Halloween, gdzie wymalowane dzieci witają nas i próbują przestraszyć Witka. Nie muszą się bardzo starać, bo ich przebrania i wymalowane twarze robią wrażenie. W końcu Witek na wszystkich woła "lew" i ucieka (a lwa się boi), trochę zaczepia, potem znowu ucieka...tak w kółko. Jest całkiem zabawnie, ale kiedy gaśnie światło a wydrążone dynie zaczynają straszyć swoimi świeczkowymi oczami- wracamy do domu:)
Tyle pamiętam z tej jesieni...

Jesień mroźna...
Nie jest wcale, aż taka mroźna. Kilka dni nas postraszyło, teraz jest całkiem ciepło. W lesie liście pachną najintensywniej w taką ciepłą, mglistą pogodę. Dzisiaj mieliśmy okazję to sprawdzić. Zobaczymy, co jeszcze się nam przydarzy...






7 października 2015

"Marta mówi"

Marta mówi to tytuł bajki, którą czasem ogląda Wituś...bajka opowiada o psie, który dzięki "literkowej zupie" posiadł umiejętność komunikowania się z ludźmi. Opowiada im swoje przygody, tłumaczy różne psie zwyczaje. w ogóle bierze czynny udział w życiu całego domu i towarzyszy Marcie i jej przyjaciołom...
Kiedy oglądamy tę bajkę, od razu na myśl przychodzi mi inna Marta - nasza mała sąsiadka- urocza ośmiolatka, która kiedy zacznie już mówić, to... długo nie przestaje! I czasami można dowiedzieć się od niej wiele ciekawych, jak i bardzo zaskakujących rzeczy!

Jakiś czas temu byliśmy z Martą na śliwkowym spacerze. Przy polnej drodze, którą na spacer wybrał Witek znalazłyśmy przesłodkie, dojrzałe węgierki. Co za wspaniała uczta! Zabraliśmy też trochę do domu i na drugi dzień zrobiłam z nich knedle. Marta stwierdziła, że nie wie co to jest te "knedle" i nawet nie miałaby ochoty spróbować, bo ona nie ma smaku na takie słodkie:) Uwielbiam te jej szczere wyznania! Innym razem, bardzo poważnie powiedziała mi, że przez Jej mamę przegrzewa jej się mózg... Wtedy zdębiałam, ale szybko wyjaśniła mi, że to dlatego, że ona każe jej cały czas coś zapamiętywać i Marta tak mocno się na tym skupia i tak mocno pilnuje "żeby pamiętać za mamę", że potem sama nie może zapamiętać swoich spraw. Nawet babcia doradziła jej, żeby sobie często robiła "reset mózgu" i zapominała o wszystkim, ale to podobno pomaga tylko na chwilę... Ja poradziłam Jej z kolei, żeby te rzeczy zamiast zapamiętywać, spisywała na kartce, ale od razu mi przerwała, że bardzo nie lubi pisać...I masz tu babo placek;))

Kilka dni temu Marta przyszła do nas ze swoimi koleżankami. Witek był zachwycony nimi, a One nim. Że tak śmiesznie mówi, że tak śmiesznie popisuje się; robi miny, przynosi kamyki, patyki, że niby to takie skarby... Patrzcie go, jaki zgrywus!;)
Koleżanki - bliźniaczki, zupełnie niepodobne do siebie; ta wyglądająca na starszą podobno jest młodsza itd. Same atrakcje, a na podwórku od razu cyrk! Bieganie za kotem, z kotem, przez kota... Ilford- kocie- ratuj się kto może! Na koniec wizyty pieszczoty i głaskanie, w kolejce, na zmianę, na innych kolanach...:)

Moja głowa już październikowa... Ostatnie "ogródkowe" prace, pierwsze konfiturowe zapasy... W garnku lądują: winogrona, pigwa, czarny bez... Witek odkleja naklejki, podpisujemy słoiki. I te "kolory jesieni"- "wściekłego nieba" wieczorową porą, dojrzałych jabłek, późnych malin, dorodnych dyń, rozognionych, śliwkowych i kontrastowych astrów, wyrafinowanych chryzantem...dłoni ubrudzonych świeżymi łupinami orzechów włoskich. Jednym słowem: mniamniu!








28 września 2015

"Mamo, nie ma dzienia!"

...Wituś- uważny obserwator, takie uwagi "rzuca", siedząc mi wieczorem na kolanach. Później oglądamy "Sekrety morza" i On, widać urzeczony całą magiczną oprawą tej opowieści (serio, to "bajka terapeutyczna"- miła dla oka i ucha i tyle w niej nawiązań do świata sztuki i muzyki; odwołań do rożnych symboli; ja często widziałam swoje ulubione mandale...) mówi ściszonym głosem: "Mama, ja tam!", co znaczy, że chciałby teraz tam być; przenieść się do nich, do małej Sirszy tańczącej z fokami w rozświetlonych złotym pyłem morskich głębinach... W jego małych ustach to wyznanie brzmi jak takie dorosłe: "Wow! Ale czad! ;)

Wituś obserwuje, mówi, śmiesznie odmienia wyrazy, jak to "dzienia". Nie sposób zapamiętać wszystkich jego przekręconych słów, ale nauczył się już mówić "proszę" - to u niego znaczy "puti". I coraz częściej z przejęciem i prawie biadoleniem informuje: " O nie, pef! Mama, pa, pa mama, peff!" na przykład dzisiaj, kiedy pijąc ze szklanki wodę wylał ją sobie na brzuch i zmoczył pidżamę. No tak, to jest "pech"...

Teraz śpi i może śni swój sen- skróconą relację z całego dnia. Zabaw z Ilfordem (pisałam, że ciocia z wujkiem mają małego kotka, którego czasami podkarmiamy i z którym lubimy się bawić?), grabienia, kopania, wywożenia wyrwanej trawy i chwastów, układania kamyków...(wszystko na potrzeby powstania tulipanowej rabaty przed domem-wymyśliła mama).
Miły, spokojny, wrześniowy dzień...
Z kawą na progu.
Z rozbieganym Witkiem machającym swoją łopatką na prawo i lewo...
Z poczuciem, że mamy "fajny czas", że jeszcze pogoda pozwala nam na takie prace i zabawy.

Wieczorem, dla mnie i niego, do poduszki muzyka "z morza". Polecam!:)

15 września 2015

Lustrzane odbicie

Często mówi się, że: "dzieci są lustrem swoich rodziców". Przyszło mi to do głowy, kiedy korzystając wieczorem ze swojej "wolnej chwili" usiadłam przed domem, na progu, żeby posłuchać świerszczy (są nadal!) i popatrzeć "w górę" (chmury co jakiś czas odkrywały kolejne kawałki rozgwieżdżonego nieba). Na zewnątrz było całkiem ciepło. Ustał wiatr, deszcz i zimno też się musiało gdzieś zatrzymać... Mogłabym siedzieć w ten sposób bardzo długo, całymi godzinami... Wtedy jeszcze mocniej można zdać sobie sprawę z tego, że tak, jak pojawiamy się na tym świecie zupełnie sami, tak i zupełnie sami jesteśmy do końca. Oczywiście, mamy rodzinę, bliskich, najważniejsze nam osoby, które zawsze o nas pamiętają, wysłuchują, pomagają - są. Ale nie o to chodzi. Wewnętrznie zawsze zdarzy się okazja i taka sytuacja, by odczuć to wyjątkowo mocno- tego rodzaju samotność; "egzystencjalną", życiową?
Dziecko (własne) trochę ją  zmniejsza, bo z nim jest się prawdopodobnie najmocniej i najtrwalej związanym, ale... i tak przychodzi taki moment, kiedy świadomość tej pustki nie do wypełnienia, aż zapiecze...
Tymczasem... Jeśli ja jestem "urodzonym samotnikiem"i prawdopodobnie dopiero na studiach stałam się bardziej towarzyskim człowiekiem, to dlaczego dziwię się mojemu dziecku, które nie lubi "tłumów" ;lubi bawić się sam i często sam się sobą zajmuje. Że potrafi nawet powiedzieć "mama domu", kiedy wyjdę sprawdzić, co porabia... Choć podejrzewam, że tutaj akurat chodzi o to, żebym nie widziała tych rzeczy (jak moczenie rąk po łokcie przy "myju myju" dla "osień bruma"), których wie, że robić nie powinien.
Dlaczego chciałabym żeby był miły i przez wszystkich lubiany? Żeby dawał się głaskać, gilgotać i inaczej "zaczepiać". Czy sama bym tak chciała, podobałoby mi się to? Czy kiedykolwiek spełni oczekiwania "wszystkich"? Nigdy. Tylko i wyłącznie dlatego, że są tak rożne i jest ich tak wiele. Dla jednych może być indywidualistą i introwertykiem, dla drugich mrukiem i ponurakiem, gburem i milczkiem... Po raz kolejny łapię się na tym, aby pamiętać, że jest przede wszystkim "sobą". I wiele cech, które w nim dostrzegam, są mi dobrze znane...

                                                                  ***

Dzisiaj mieliśmy piękny spacer z Witusiem. Dzień, przedpołudnie, w krótkim czasie, z szarego i deszczowego zmieniło się w jasne, słoneczne...Poszliśmy piaszczystą drogą "zbierać na niej kamienie". Po drodze Witek zdecydował, że będzie wdrapywał się po małej piaszczystej skarpie do lasu. Role nam się trochę odwróciły i nagle to on stał się moim przewodnikiem, On był organizatorem tej wycieczki: pokazywał gdzie idziemy, co będziemy robić i entuzjastycznie zachęcał do kopiowania Jego ruchów. Po drodze musieliśmy się porozbierać, bo słońce całkiem się już rozkręciło...Witek zrobił się słaby, zmęczony, spragniony i wszystko inne na raz. Musiałam go nieść, aż do polnej drogi, którą na skróty wróciliśmy do domu. Lubię, kiedy On w połowie drogi, zawsze pyta: "Mama, gdzie dom?", choć tak naprawdę dobrze pamięta, że już się do niego zbliżamy. Albo, gdy wyjeżdżamy gdzieś, mówi ze swojego fotelika w samochodzie: "Papa dom!" Miło się tego słucha.:)

Na samym końcu naszej wycieczki spotkaliśmy małego rudego kotka, który dramatycznie zawodził, schowany gdzieś w trawach. Witek od raz się zmartwił, a kot od razu ucieszył i rozbrykał. Szedł długo przed nami, ale przed wyjściem na główną drogę, zatrzymał się. Witek zawsze bardzo poważnieje w takich sytuacjach. Musiałam mu tłumaczyć, że ten kotek mógł się zgubić, że czeka na niego mamma i że ma dla niego "mniamniu", dlatego nie idzie z nami dalej... Reakcja była natychmiastowa: "Ta... Mama, ja mniamniu, domu". ;)

8 września 2015

Szum morskiej muszli

Powietrze z basenu spuszczone, rano na progu coraz więcej suchych liści i kulek z kwiatów lipy; ostre podmuchy wieczorem i mrok co dzień wyprzedzający nas o krok... Wszystkie te zjawiska nieubłaganie i stanowczo starają się nas przeciągnąć na "drugą stronę" - to początek jesieni.

Każda pora roku jest "urocza". Jesień oczywiście też, ale najwyraźniej trzeba się do niej przyzwyczaić. Do słoty, do wiatru, do ciągle suszących się kaloszy i kurtek...

"Ciecium"-bo i tak ten młodzieniec bywa już przezywany (od najczęściej używanego przez Niego zwrotu "na wszystko")- śpi teraz skulony i zwinięty jak najprawdziwsza muszla! Wczoraj mi taką pokazywał, pytając: "Mama, co to?" Teraz sam wygląda jak mała muszelka; prawie, jak w piosence Osieckiej ("Kołysanka dla Okruszka")...
Mimo to, mam wrażenie, że od wakacji sporo urósł, a już na pewno "wydoroślał" i dojrzał. Pomijając sukces nr 1 pt. nauczył się załatwiać do nocnika (ot tak, po prostu przyszło- oczywiście, w trakcie trwania "operacji" i całego projektu trochę go pilnowaliśmy, stale przypominaliśmy i mniej więcej w ciągu tygodnia udało mu się opanować tę sztukę!). Uff... To już naprawdę coś!
Niewątpliwie stał się mniej dzikusowaty i zamknięty na innych, w tym na inne dzieci. Jest chyba trochę śmielszy i chętniej nawiązuje kontakt. Ogromna w tym zasługa wszystkich "pań", które tego lata odwiedzały nasze podwórko. To one chętnie się z nim bawiły i zachęcały do takiej wymiany. Kasia, Marta, Julka, Pola młodsza, Pola starsza, Ninel, Mija... Wyborowe towarzystwo!:) Jeśli ktoś tu "nawalał" i zachowywał się co najmniej niestosownie to niestety czasami był to Witek, bo zdarzyły się i takie incydenty, jak szarpanie Ninel za włosy, zabieranie zabawek Julce, czy sypanie piaskiem Poli... Dziewczyny jednak zawsze wykazywały się dużą cierpliwością i zrozumieniem...
Raz, zapytałam nawet Martę na placu zabaw,  kiedy bawiła się z Witkiem, czy może chciałaby mieć takiego młodszego brata, na co Ona szczerze i widać, że bez zastanowienia wyznała, że może i tak, ale nie tak "zwariowanego" :)

Chłopak- muszla lubi teraz o sobie mówić: "Ja- Sam"i dumnie przy tym wypinać pierś (zawsze kiedy zrobi coś wyjątkowego, jak wysoki dom z klocków, albo wdrapie się na jakąś przeszkodę...). Sam (Strażak Sam!)to niewątpliwie jego bohater numer 1. A kiedy chce zrobić coś niedozwolonego, wtedy mówi: "Ja- Mama", albo "Ja-Tata", jakby na ten czas mógł zmienić sobie rolę, co ma go usprawiedliwić, bo przecież mama czy tata może... Cwaniaczek!;)

Chłopak... z muszlą? Właśnie przypomniało mi się to zdjęcie Edouarda Boubata. Jedno z moich ulubionych... Wspaniałe... Zawsze, patrząc na nie słyszałam jej szum; takie wydaje się dosłowne. Niech to będzie obraz podsumowujący wakacje. Lato było-minęło. Trzeba teraz stawić czoła jesieni!:)

Remi écoutant la mer, Edouard Boubat, Paris, 1995

16 sierpnia 2015

To i owo z upałami w tle

Latem można się nasycić, lub mieć go ciągle za mało; odczuwać niedosyt i lęk przed jego (za) szybkim końcem...
Nie pamiętam, kiedy było podobnie, ale w tym roku, nieoczekiwanie, czuję się latem napełniona i nasycona do woli; i to wcale nie za sprawą ostatnich upałów, choć pewnie i one mają tu znaczenie, bo nie ma nic gorszego niż zimne lato!

Zapach żniw, suchego zboża; zapach drogi w kurzu; wieczoru skoszonego i pokonanego przez żar z nieba; melodie świerszczy; melodie zmęczonych, ale nadal aktywnych ptaków nad ranem- to wszystko i jeszcze więcej pisze się na lato, jakie pamiętam, na jakie czekam, jakie chcę przeżyć, żeby móc je później wspominać w mroźne, mało przyjazne poranki (chyba że słoneczne). Brakuje mi tylko kąpieli w jeziorze, ale i  o to się jeszcze postaram!

Wituś upałów nie lubi. Po chwili spędzonej na zewnątrz, zazwyczaj mówi: "Mama, domu", i chowamy się wtedy w naszym chłodnym zaciszu. Ale jego mały dmuchany basen to i tak prawie codziennie jeden ze stałych punktów dnia! Do tego podlewanie wszystkich małych i dużych, doniczkowych i nie, roślin i...wąchanie ich. Mam wrażenie, że coś nowego się wydarzyło, bo właśnie ten zmysł jest teraz u niego mocno pobudzony.
Witek wącha kwiaty na zewnątrz, ale też inne rzeczy (jak sęki w drewnie) i często wygląda to dosyć komicznie, bo zabawnie mruży przy tym nos. Ostatnio zaskoczył mnie bardzo, kiedy leżąc w łóżku po kąpieli, zauważył motyw kwiatowy na pościeli. Musiał mu się spodobać, bo pokazał mi jeden paluszkiem i powiedział: "Psiapsi, Mama", a na drugi "Psiapsi Ja". I tak to zostałam obdarowana pościelowym kwiatkiem;)
Cieszy mnie taka Jego wrażliwość i zwracanie uwagi na podobne rzeczy. Poza tym, dzięki temu naturalnie obalamy stereotypy pt. "kwiatki chłopców nie interesują";)

Zaobserwowałam też u niego nową zabawę i dosyć mnie ona poruszyła, bo pamiętam, że sama, chociaż dużo od niego starsza, bawiłam się podobnie. Otóż Witek, bierze jakąś swoja gazetkę, np. "Świnkę Peppę" i tam, w gąszczu kolorowanek, obrazków, zdjęć itp. odnajduje rzeczy, które najwyraźniej bardzo mu się podobają, bo wskazuje na nie palcem i mówi: "To ja" (ja mówiłam: "Moje, moje, moje..."- zaznaczając w ten sposób rzeczy, które chciałabym mieć). Śmiesznie to wygląda, choć Jego wybór wcale nie wydaje się przypadkowy! Jestem ciekawa, czy jakieś inne dziecko bawi się podobnie!:)

Nie wiem, czy to złudzenie, ale wydaje mi się, że od początku lata Witek urósł; mam takie wrażenie, kiedy patrzę na Niego, gdy zasypia wieczorem i kiedy rano budzi się, a jego buzia wygląda wtedy na taką "starszą". Jest coraz pewniejszy siebie, ale też coraz trudniejszy w egzekwowaniu różnych rzeczy, typu: "Nie stawaj na nocniku." Wciąż próbuje i realizuje swoje "szalone" pomysły, oczywiście z rożnymi skutkami... Jest też okropną marudą, ale to mam wrażenie, tylko wtedy gdy jest bardzo zmęczony, albo robi to "na zawołanie"- żeby coś wymusić i szybko uzyskać.
Jednym słowem: mamy co robić! :)

pisiu-pisiu na leśnej drodze



6 sierpnia 2015

Brudne nogi "mini"...

...brudne i odrapane!(kolana) nogi mojego syna leżą na łóżku, a ja je przykrywam cienkim kocykiem i cieszy mnie ten widok, bo wiem, z czego to wynika, skąd te czarne "podeszwy"!;) Wiem, że w szalonym pędzie przeganiały i przeskoczyły dzisiejszy dzień- kolejny dzień lata, które przynosi nam ostatnio wiele atrakcji i prawdziwie wakacyjnych przyjemności!

~ Witek zasnął po drodze, w samochodzie, dlatego przeniesiony na łóżko, zasypia dzisiaj bez kąpieli-taki wakacyjny brudasek!;) ~

Po odwiedzinach u cioci, do której wybraliśmy się pociągiem, emocji i zachwytów było tyle, że trudno zebrać wszystkie razem. Nie pamiętam już co mu się podobało najbardziej...chyba wszystko!;) Od rozbudowanych placów zabaw z ulubionymi zjeżdżalniami, po hydrant z wodą- otwarty w upalny dzień na samym Rynku; fontannę przed Operą; księgarnię, w której sam znalazł sobie książkę i malowankę i bardzo się upierał, żeby je kupić; jazdę kolejką "Maltanką" pod same Zoo, czy borówkowe (borówki nadal rządzą!) lody w jednej z przyrynkowych lodziarni. Ciocia z Wujkiem bardzo się postarali i dzięki ich zaangażowaniu mieliśmy bardzo fajny pobyt! Gracias Amigos!:)

U na teraz wielkie upały. Tradycyjne na nie lekarstwo- niekończące się kąpiele w basenie...I wykorzystywanie wszelkich możliwych okazji do skakania w wodzie- wielkich kałużach wody- niczym szalona Peppa! Kończy się to zazwyczaj "pływaniem" w tych kałużach i radością trudno mierzalną, więc co robić... niech się cieszy!

Tymczasem Sierpień przywitał nas kwitnącą miętą i świerszczami, które pojawiły się, jakby na życzenie. Długo ubolewałam nad tym, że nie słychać ich przy domu i nagle taka niespodzianka: są!:)

Poza tym... 

Witek nadal zauważa, że coś jest "ciecium", czyli duże, albo mini, czyli małe. Dzisiaj był bardzo skupiony na swoich stopach i kilka razy pokazując na nie mówił: "Mini". Nawet, kiedy wracaliśmy z placu zabaw, zatrzymał się na brukowanej drodze, przysunął swoją stopę w dziecięcym klapku do mojej w tenisówkach i powiedział znowu: "Mini". Później go te "mini nogi" bardzo bolały; szedł tip topami i co chwilę twierdził, że ma coś w bucie, więc trzeba było się zatrzymywać i je sprawdzać. Szybko zorientowałam się, że to jednak udawanie i próba wzięcia mnie na litość. Wystarczyło jednak jedno hasło i zapytanie: " Witusiu, a może, jak przyjdziemy do domu, zjemy sobie na ochłodę lody?", żeby siły zaskakująco szybko wróciły! Nie mówię, że codziennie, ale już wiem, czym to "stworzenie" motywować!;)



I jeszcze jedna letnia historyjka na koniec. Witek pyta czteroletnią Milę, pokazując palcem na na jej koszulkę:
- Co to?
- Hello Kitty- odpowiada Mila zgodnie z prawdą.
- Nie- mówi stanowczo Witek- Miau!

:)



17 lipca 2015

Wycieczka ciuch-ciuch!

Mamy wakacje!

Wakacje z Witkiem to wspaniały czas! Pracowity i męczący, ale w przerwach cudowny i warty wszystkiego, warty przeżycia i zapamiętania, więc warto by to, jeśli nie tylko aparatem to i trochę słownie uwiecznić...

Wakacje z Nim, to śniadanie na trawie: piknik z herbatą w termosie, kanapkami i innym "mniamniu"; spacer po dziurawiec, rowerowy pęd z górki i wspinanie się z powrotem pod nią... Spacery owocowe: czereśniowe, porzeczkowe, poziomkowe... Słońce pod parasolem w kolorowe pasy; woda, woda, woda wszędzie! Ta z mini baseniku i jeziorna... Jego śmiech, bose stopy w trawie i na pomoście, nad jeziorem; lody pożerane do ostatniego kawałka chrupiącego wafelka...

A jutro dodatkowo czeka nas wyprawa do cioci; wycieczka pociągiem! Co i dla mnie - fanki pociągowej podroży dużo znaczy, jak i dla Witka jest sporym przeżyciem, bo już powtarza: "Mama, ciuch-ciuch" :)

Witek śmiesznie wszystko nazywa. Mówi na przykład, kiedy proszę go o otwarcie drzwi:
- Mama,  mini mini - i pokazuje na siebie, co znaczy że jest za mały żeby dosięgnąć klamki i to ja muszę nam otworzyć :)
Cudowny Cudak! :)

Mówi też "cześć!" i jest to najwspanialsze cześć, jakie kiedykolwiek słyszałam!;) Twierdzi, że ma trzy lata ( tak powtarza dwa...?) i upodobał sobie słówko "gdzie", więc mimo wyjaśnień i powtarzania i tak będzie się ciągle pytał "gdzie?" Na razie jest to urocze;)

Nasze wakacje trwają!





4 lipca 2015

Poziomkowa uczta!

Mieć Babcię i Dziadka to, uważam, wielkie szczęście- taką prawdziwie dobrą Babcię i prawdziwego Dziadka. Witek takich ma. Szczęściarz! ( Ja też miałam!)
Taka babcia i dziadek cieszą się z każdej chwili spędzonej z wnukiem; jakby to banalnie nie brzmiało- tak właśnie jest... Ostatnio na spacerze w lesie Witek był przez nich rozpieszczany garściami pełnymi poziomek. Wcześniej bawił się w co tylko chciał ( brumy oczywiście) i jak długo chciał; przy całym zaangażowaniu i cierpliwości, na przemian babci i dziadka;)

Kiedyś będzie to miło wspominał, a i ja mu dużo opowiem (dopowiem).


27 czerwca 2015

Do polecenia

Tak sobie pomyślałam, że gdyby ktoś miał ochotę lub potrzebę sięgnąć po jakieś czasopismo dotyczące dzieci, wychowania ich i tym podobnych spraw, to mogę zachęcić do spróbowania z miesięcznikiem GAGA.

Mnie jakoś nigdy nie kręciły takie gazety, bo poza abstrakcyjnymi reklamami akcesoriów niemowlęcych, syropów, wózków i kaszek nie znajdowałam tam za wiele pożytecznej treści (przepisy na obiady dla niejadka też omijałam dużym łukiem, bo ile można na ten temat... Buźki z ketchupem na kanapce z serem mogą się w końcu śnic po nocach!), ale dzięki mojej serdecznej koleżance Karolinie, co miesiąc, w prezencie, przychodzi do mnie w kopercie ów miesięcznik i muszę powiedzieć, że polubiłam ten moment i z ciekawością zaglądam do każdego nowego...

Przeważnie poruszane problemy nie są na siłę wymyślone, ani wydumane; zdjęcia ładne (lubię oglądać sesje Pauliny Kanii); wywiady ze znanymi rodzicami (ostatnio Michał Rusinek, Agata Młynarska) warte przeczytania...

Co mi się ostatnio najbardziej podobało, żeby nie być "ogólnosłowną"?
Na przykład tekst na temat wstydu u dzieci; o tym, że dzieci też mają swoje poczucie wstydu i potrzebę intymności, o czym należy pamiętać i uwzględniać to chociażby w sytuacjach, w których dziecku nagle chce się siusiu, a toalety "ani widu ani słychu" na horyzoncie... Istnieje jakaś dziwna i nieskrępowana lekkość w podejmowaniu decyzji przez niektóre matki, które wystawiają gołe tyłki swoich dzieci na widok publiczny, tam gdzie one stoją, czy to przystanek autobusowy, czy chodnik, czy parking przed marketem, a przecież wystarczy czasem rozejrzeć się  i zaaranżować bardziej intymną okoliczność dla tej nagłej potrzeby...
Witek od momentu, gdy zaczął chodzić, a było to wcześnie, bo przed pierwszym rokiem, przy każdej kupie chował się nam w pokoju za zasłonką, łóżkiem lub jakimś meblem i nie pozwalał wejść. Kiedy ktoś się tylko zbliżał, pokazywał rączką, żeby wyjść, nie zbliżać się, albo od razu mówił stanowcze "Nie". To był dla nas znak, "co się robi" i że trzeba go załatwić w spokoju, aż do końca. Myślę, że nie powinno się takich rzeczy pomijać, bagatelizować - dziecko wie, co czuje i czego potrzebuje... Nocnik na środku pokoju, w towarzystwie cioć i wujków, na rodzinnym spotkaniu, "bo co to takiego", to chyba jednak nie najlepszy pomysł... Można przecież wyjść i zapewnić lepsze dla tego warunki, ucząc przy okazji pewnych zachowań na przyszłość.

Podobał mi się także wywiad z Agatą Młynarską, która opowiadając o swoim macierzyństwie i innych doświadczeniach życiowych, stwierdziła, że nie wierzy w idealny model rodziny patchworkowej, taki słodki i bezproblemowy, jaki często kreują kolorowe, plotkarskie gazety, próbując nam wcisnąć obrazek idealnie poukładanej rodziny, choć po niezłej rewolucji. Według niej to jedna wielka ściema, bo rodziny patchworkowe wymagają ogromnej pracy i poświęcenia, i w ogóle są bardzo trudne...więc te zadowolone miny i postawa pełna luzu tych, czy tamtych (pamiętam sama jedną taką okładkę...) to tylko na potrzeby sesji... Ogólnie- tekst godny uwagi i przemyślenia.

Poza tym... Nie ma co pisać więcej, kto ma ochotę- niech zajrzy.  A czerwcowa okładka wygląda tak:


11 czerwca 2015

Fajnych mamy sąsiadów...

Wituś zaczyna coraz więcej mówić - po swojemu, ale i bardziej zrozumiale dla "ogółu". ;)
Składa, zbija i coś już z tego wychodzi.
Ostatnio zaskoczył mnie takim tekstem: "Mamo, nie mam mniamniu!" (przyszedł po mnie do pokoju, bo chlebek się skończył... Chlebek z powidłami śliwkowymi rządzi!)

Dzisiaj też usłyszałam magiczne hasło "Mniamniu!" i propozycję udania się za płot... Mamy bowiem taką dziurę w płocie, przez którą możemy przechodzić na podwórko sąsiadów. Oni oczywiście o tym wiedzą i dostaliśmy to pozwolenie z okazji ich owocującej czereśni. Sąsiedzi w swoim domu bywają od święta, więc teraz, gdyby nie żarłoczne szpaki ( i od kilku dni MY!), czereśnie by się zmarnowały...
Witkowi oczywiście nie tyle o te owoce chodzi, co o samą wyprawę... Najpierw po schodach, potem trzeba się mocno nachylić i przejść przez dziurę, a potem dalej, przez duże podwórko do ogrodu- mini sadu przed domem. A tam... fantastycznie owocowa przestrzeń i fruuuu, cała chmara czarnych skrzydeł, uciekających w popłochu ptaków (spokojnie, na pewno z pełnymi już brzuchami...).
Witek się śmieje, biega pod drzewem, okrąża je, zagląda do innych, po czym wydaje nową komendę: "Mama, domu". Zdążył już załadować trochę czereśni do kieszeni w swojej bluzie (dla taty, bo tato w tym czasie robi puk puk, albo inne takie remontowo-stolarskie cuda).

Wracamy. Wyprawa zaliczona i udana. Kolejna za kilka godzin! ;)

7 czerwca 2015

Przyjemne świętowanie...

Z dniem narodzin Witka dwie daty w kalendarzu nabrały dla nas innego niż dotąd znaczenia...
Pierwsza to Dzień Matki, druga Dzień Dziecka (kolejność czysto kalendarzowa;). Mimo, że wcale nie obchodzimy ich hucznie ani nadzwyczaj inaczej, to świadomość i poczucie, że to "mój dzień", a tamten Jego, jest jakaś wyróżniająca i miła sama w sobie.

Ja mamą poczułam się dopiero rok po narodzinach Witka; wtedy miałam dopiero wrażenie, że dołączyłam do pewnego grona i faktycznie mogę i ja świętować ;) On, mam nadzieję, że będzie się czuł dzieckiem zawsze...Tak, jak ja czuję się dzieckiem swojej mamy i aż wstyd się przyznać, ale czekam na te życzenia co roku, chociaż już ze mnie "stary koń".

Tymczasem... Upał nas powala. Chociaż wczorajsza burza zmieniła juz powietrze i z powrotem można oddychać głęboko, to samo wspomnienie słońca i żaru pozostało mocne. Witek tego nie lubi. Męczy się, wychodzi na chwilę i zaraz wraca. Mówi: "Mama, domu", z akcentem na domu i zostajemy tam, bezpiecznie schowani przed słońcem;) Może to i lepiej, bo jest tak uparty, że namawianie go na bycie w domu, gdyby wolał bawić sie na dworze, zdarłoby tylko moje gardło...
Jedyną alternatywą jest basenik ustawiony w cieniu (przy najbliższej okazji będziemy testować ten od cioci Sylwii!;) A w nim oczywiście tuzin samochodów... Tuzin, chociaż ile by ich nie było, Witek zawsze twierdzi, że jest ich "dziesiec" (to jego ulubiona do wypowiedzenia cyfra, zaraz po "trzy").

Wraz z upałem przybywają do nas goście. Są lody, granie piłką, rajdy "ijo" i inne takie... Są też spacery z pandą pod ręką, zrywanie maków i chabrów na polnej drodze i nasza pierwsza wycieczka rowerowa w nowym foteliku, aleją odurzających akacji...
Czerwiec czaruje!
Nie tylko w truskawkach czuć już smak lata...

A za tydzień będą "tany" na weselu cioci Sylwii i aż się boję, co tam się będzie działo...
Bo wygląda na to, że mój mały tancerz szykuje się już na zabawę do późna!;)



29 maja 2015

Kawa, ciasteczka i pierwszy rachunek!

Na wsi to jest fajnie. Rachunek za wodę nie przyszedł w kopercie, ani na meila, ale przywiózł go do nas miły Pan na rowerze (okazało się, że prawie sąsiad). Rachunek całkiem, całkiem, ale nie to ważne- dokument historyczny, bo pierwszy oficjalny tutaj, na nowym miejscu, a przy tym, jakie miłe spotkanie.
Pan o wyglądzie świętego Mikołaja, od razu zainteresował się Witkiem, ale subtelnie i po cichu, co nie przepłoszyło ptaszyny. Bo ptaszyna mocno zwracała na siebie uwagę, morusając się w "piachu" przed domem; wdrapując się na niewielką górkę usypaną z niego i gliny, i zjeżdżając z niej to na tyłku, to na brzuchu... Pan od wody od razu zauważył, jak to on się przy tym brudzi... A niech się brudzi!

Kiedy Pan zajechał szerokim łukiem na nasz plac przed domem, siedzieliśmy właśnie na ławce i piliśmy kawę, delektując się czasem przerwy w codziennych remontowych bojach... Obok nas stała puszka z ciastkami, którą wyprodukowałam specjalnie na takie okazje. Pan poczęstowany, nie skusił się jednak, tłumacząc: "A nie, dziękuję, ja już od 4 lat i 3 miesięcy nie jem żadnych słodyczy..." "Ale...dlaczego?"- musiałam zapytać. "A bo miałem wcześniej taką pracę, że jeździłem po różnych hurtowniach i biurach i tam zawsze ktoś częstował, a to wafelkiem, a to pączkiem, aż sobie kiedyś pomyślałem, jakby to było ich nie jeść... I przestałem!" "Oooo! Filozof! Swój człowiek ;)- pomyślałam, i zauważyłam: "Musi Pan mieć niezwykle silną wolę!:")  "Tak -przyznał- Ja taki jestem, że jak sobie coś postanowię, to muszę tego dokonać. Jestem jak osioł, nikt mi nie przegada." Uroczo!:) Kto mnie zna, ten wie, że uwielbiam takie historie!:)

Tymczasem... Pan spisał co trzeba, zostawił nam biały liścik z wydrukowaną "należnością" i odjechał- oczywiście zamaszyście i zdrowo, jak na kogoś, kto od 4 lat nie ruszył cukru!:) My zaś zostaliśmy w swoich leniwych pozach na ławce, wyciągnięci, jak stare swetry i cieszący się... kawą, prawie pełną puszką, słońcem... Przede wszystkim słońcem, bo wcale go za wiele ostatnio nie ma. Podobno słońcem najbardziej potrafią się cieszyć Duńczycy i wykorzystują każdą okazję do grzania się, kiedy tylko pojawi się na niebie. (Stąd też największy odsetek zakupu kabrioletów w tym kraju-dowiedziałam się przy okazji od mojej bardziej zmotoryzowanej "połowy"!).

Witek nie przestawał się morusać. Nie wyglądał już jak ptaszyna, ale raczej jak Świnka Peppa, a nawet zaczął pochrząkiwać zadowolony! Pan, odjeżdżając zauważył, że kiedyś dwóch Witków we wsi było, a teraz już nikt, więc nasz Wituś będzie jeden z takim imieniem!
 No i fajnie! Czasami wszystko jest fajne;)


26 maja 2015

Koko, mniamniu!

Wczoraj pełniliśmy z Witusiem rolę zastępczych gospodarzy (za dziadków): otwieraliśmy kurniki, sypaliśmy paszę i ziarna, laliśmy do misek wodę. To jest to, co Witek lubi najbardziej!
Biegał po podwórku ze swoim małym prywatnym wiaderkiem, otwierał wszystkie drzwi i bramki („sama!”- tak mówi...) i zachęcał kury do jedzenia (wołał do nich, pokazując na wysypane zboże: „Koko, mniamniu!”). Po wykonanej „robocie”, niczym prawdziwy dziedzic, pewnym i szybkim krokiem, pochylony do przodu, z rączkami w kieszeniach kamizelki wrócił na podwórko do swoich „brum”, wyraźnie spełniony i zadowolony;)

Witek ma różne swoje dziwactwa. Poza tym, że broi non stop i czasami mam wrażenie, że tylko on jeden na świecie ma takie przygody, jak ostatnio: wyciąga swój rowerko-samochodzik „zaparkowany” niedaleko rozłożonej suszarki (nabitej jasnym praniem...) i zahacza o koszulkę, co sprawia, że jak na filmie-cała suszarka pada i wszystko ląduje w piasku i trawie, a on wtedy na to: „Oooo, ja!” i od razu sprawdza, czy widziałam...

Albo wchodzi do domu z dworu i woła: „Mama, domu!”, trzymając w ręce wyciągnięty z donicy kwiatek, z całą jego bryłą i korzeniami... To kwiatek dla mnie, który według niego ma być w domu, a nie na dworze... Z kwiatka kapie woda (bo chwilę wcześniej go podlałam) i spadają grudki ziemi... Taki obraz- odbiera mowę. Naprawdę nie wiadomo, co powiedzieć...

Albo...Woła: „bruma!”, bierze pod rękę ulubioną książeczkę, albo jakiś samochód i każe sobie otworzyć drzwi od samochodu. Tam siada, najchętniej z przodu, albo rozkłada się z całą swoją zabawą na tylnich siedzeniach i daje mi znaki, że mam sobie iść, bo on teraz w tej oryginalnej „bazie” zamierza spędzić miło czas...Sam!

Zaskakują mnie jego pomysły, a domyślam się, że to dopiero początek „przygody”!;)





22 maja 2015

Ekscytujący dzień!

Zrobić udany prezent Witusiowi, to najlepiej... odwiedzić go! :) Z niczego chyba tak się nie cieszy ten synek, jak z gości!;)
Dzisiaj zapukała do nas Kasia z koleżanką-sąsiadką, która już w tamtym roku odwiedzała nas i  "obiecała mi" wtedy, że jak już zamieszkamy na dobre, to ona może się Witusiem opiekować;) Witek na ich widok robił coraz większe oczy, a potem od razu zaczął się szalenie popisywać, prawie fikać koziołki na podłodze. W pewnym momencie nawet Kasia straciła cierpliwość i poradziła mu: "Nie ekscytuj się tak, Wituś!";)

Tymczasem nosiło go bardziej niż zwykle i trudno było zatrzymać w miejscu. Po prezentacji wszystkich samochodów i książeczek rzucanych z impetem na kolana dziewczyn (kto tego nie zna, mógłby się przestraszyć...), nastąpiła chęć na "tany", a potem ostatecznie wszyscy wyszli na podwórko, gdzie Kasia tradycyjnie zaprezentowała nam nowo wyuczone gwiazdy i szpagaty;)
Witek, jednym słowem, był w swoim żywiole i tego mu było trzeba: tak żywego i energetycznego towarzystwa! Miał widownię, a kiedy było trzeba sam się w nią zmieniał i bił bravo!;)

Później, z placu zabaw przyniósł dziurę w spodniach, a wieczorem, po kąpieli naliczałam 4 siniaki na jego małej nodze (no tak, pamiętam upadki z całego dnia...)! 
Żywe złoto!;)
A ja...obserwuję go, opisuję, kiedy śpi i dziwnie mi się wydaje to abstrakcyjne: w tak wielkim świecie, wśród tysiąca innych spraw. Lubię jednak te przystanki. To, jak chwile w ciągu dnia, które mamy tylko dla siebie; kiedy na przykład razem kładziemy się na łóżku, "na odpoczynek", i wtedy on daje mi buziaki, wyciąga pasma włosów i mówi- na razie w przez siebie rozumianym języku (często pada "ciocium", co ma jednak sporo zastosowań-zupełnie jak w chińskim; jedno słowo a w zależności od intonacji i kontekstu znaczy co innego:))
Mój mały Chińczyk i Oberwaniec!
Fajny jest taki mały, choć już coraz starszy!;)

21 maja 2015

Pierwsza drzazga...

Wszędobylski Witek tak się kręcił przy kominkowym drewnie, że prawdopodobnie to właśnie tam mała, bo mała, ale jednak drzazga wlazła mu w rączkę. Co poradzić, trzeba było wyciągać... Wezwałam posiłki i tato we własnej osobie "zabrał się do roboty". Nie wiem, kto bardziej przeżywał całą "operację"... Na pewno ja!
Widoków takich nie znoszę i nie dlatego, że jestem na nie wyjątkowo wrażliwa, ale dlatego, że dotyczą mojego dziecka! A ono od początku dzielne, przy końcu zaczęło jednak płakać i trzeba było przytulać, przytulać i przytulać, aż się z tego zrodziła chęć spania! Tak i się Witkowi zasnęło; intruz drzewiasty usunięty, a my po drzemce, poszliśmy na podeszczowy spacer.
Oto cuda, jakie znaleźliśmy po drodze.

Orliki? (pięknie głęboki fiolet!)
Witek zdecydował: "Domu!". Zabraliśmy je więc do domu (część) i pięknie teraz wyglądają w szerokim szklanym wazonie. Deszcz przestał padać. Powietrze pachnie nocą.

Witek znowu śpi. Minął nam właśnie kolejny dzień- dziś w kolorze tych kwiatów!

14 maja 2015

Wiejskie klimaty...

Dni mijają nam pracowicie, zasypiamy szybko i chętnie! Powoli oswajamy się z nowymi widokami z okien, a one z nami. Trawy wokół domu rosną, jak szalone, choć nikt o to nie dba. Ostatnio, kiedy wycinałam zbyt wysokie kępy wokół młodych drzewek, zniecierpliwiony Witek poszedł do domu i za chwilę wrócił z łazienkowym plastykowym stołkiem, który przysuwa sobie pod umywalkę. Najpierw sobie na nim usiadł, tak, że mu tylko głowa wystawała znad tych traw, a potem stanął na nim i cieszył, się, ze tak dobrze wszystko widzi. Pokazał palcem na dom w tle i znowu zadowolony powiedział do mnie: „Dom...” Wyglądał wspaniale, kiedy tak patrzyłam na niego z dołu:  głowa w trawach i chmurach, zadarty nos i ciekawe wszystkiego oczy!

Co robimy na co dzień? Nie ma chwili żebyśmy czegoś nie robili!;) Witek sadzi ze mną i sieje. Oczywiście najchętniej według swojego planu, czyli tam, gdzie Jemu się podoba i gdzie sam wybierze miejsce na wsadzanie roślinek. Niestety muszę ingerować, czasami stanowczo w te plany... Nadal najciekawsze jest podlewanie, choć nie zawsze tego, co trzeba;)

Śmieszne rzeczy nam się tutaj przytrafiają. Witek na wsi zachowuje się jak prawdziwy wczasowicz; wie kiedy i jak najlepiej odpocząć! Siada sobie na wysokim krześle koło stolika z kwiatami, zrzuca swoje ulubione kalosze i woła mnie, czy aby na pewno widzę, że siedzi bez “papu”. Wczoraj zaskoczył mnie przy tym bardzo, bo po tej prezentacji zaczął wołać “prrrrr” i zupełnie nie mogłam się domyślić o co mu chodzi. W końcu, zniecierpliwiony zszedł z krzesła, poszedł na drugą stronę domu, i tam na parapecie jednego z okien pokazał na helikopter, który musiałam odłożyć po jakiejś z jego zabaw. Okazało się, że to “prrr”, to tak naprawdę “frrrr”, a pewnie stąd mu się wzięło, ze siedząc na krześle, zobaczył na niebie biały ślad po samolocie. Fantastycznie to wszystko zagrało – uwielbiam takie Jego skojarzenia.

I wreszcie psota z ostatniej chwili, plus cenna informacja dla wszystkich... Jeśli wydaje Ci się, ze “pisiu” może robić tylko ołówek, długopis czy inne tradycyjne i klasyczne pisiadło, to możesz się zdziwić... Tak, jak ja dzisiaj! Zajęta malowaniem, starannie nakładałam farbę małym pędzlem na krawędzi stykających się ścian. Inne mniejsze pędzelki okazały się nieodpowiednie do tych wykończeniowych zabiegów, więc odłożyłam je na stół. Tymczasem Witek, dosłownie i w przenośni- za moimi plecami- wziął sobie ze stołu jeden z pędzelków i jego końcówką wymalował na  całej ścianie, pod oknami i nad kanapą,  prawdziwie medyczny wykres EKG. Były tam góry, doliny, szczyty i pętelki słusznej wielkości. Rączka musiała to robić zręcznie i szybko, tańcząc do woli, póki mama nie zauważyła... Ech...Przeżyłam kwiatowo-sercowe stempelki na wejściu do sypialni (z napisem Kiss You!), to przeżyję i to.
W efekcie skończyło się na “dodatkowej robocie” i nie tyle zamalowywaniu, co myciu wszystkich tych floresów. Dlatego też, w miejscu tym wszystkim tym, którzy twierdzą, że psoty Witusia są słodkie i urocze, mówię stanowcze NIE. One działają przede wszystkim osłabiająco! Przynajmniej na jego zmachaną matkę!;)
 

13 maja 2015

Przeprowadzka!

Stało się. :) W końcu zmieniliśmy dom i teraz, po dwóch latach przygotowań i oczekiwań, jesteśmy już w nowym miejscu. Witek biega wszędzie jak mały konik i mówi: „Woooow” , łapiąc się za głowę, kiedy zobaczy coś nowego – chociażby zamontowane lampy nad stołem ( których wcześniej tam nie było). Poza tym, Jego słowo klucz – „Dzień” ( Kto słyszał na żywo ten wie o czym mówię), zmieniło się na słowo "Dom". Przynajmniej na chwilę obecną. Tak mówi, gdy biega radośnie na dworze, ale też kiedy zasypia wieczorem i przytula się do mnie zadowolony. Skąd u takiego małego dziecka tyle świadomości, co do tej zmiany; zmiany miejsca i w ogóle pojawienia się czegoś nowego, nowej sytuacji dla wszystkich? Cos mi się zdaje, że Dzieci są jak gąbki; to małe radary, które chłoną i wyczuwają więcej, niż moglibyśmy przypuszczać! Nie wiem do końca co tam się dzieje w Jego małej głowie: jakie obrazy się piszą, kiedy mówi DOM, ale widzę, ze jest przy tym szczęśliwy; jakby czuł, że w końcu ma swoje stałe miejsce-bazę (bo dotąd mieliśmy przecież dwa domy!).

Nowy Dom Witek odwiedzał już, będąc w moim brzuchu. Na początku, wraz z powiększającym się brzuchem, na dachu przybywało nowych dachówek i to już odbieraliśmy za duży sukces. Później były okna, drzwi i próg. Potem podłogi, belki, tynki i całe niezbędne wyposażenie, które np. teraz grzeje i pozwala nam tu być. Najfajniejszy, ale i najdłuższy, bo od lata zeszłego roku był czas „wykończeniowy”, w którym Witek z racji swojego wieku i przede wszystkim chęci, aktywnie uczestniczył. Czasami aż za chętnie, ale o tym dowiadywaliśmy się już po fakcie, odkrywając jakąś psotę, lub efekt Jego „starannych działań”! Przede wszystkim cały czas naśladował, wręcz małpował nasze zachowania i czynności czysto remontowe, co zaczęło etap pukania młotkiem o ścianę, a skończyło się na samodzielnym wchodzeniu ( na niską, ale jednak) drabinę. Nie dał się zwieść, ale namówić na pomaganie w czynnościach „mało ważnych”, jak zamiatanie, albo zbieranie wiórów po heblowanej desce. Musiał być konkret. Powiedzmy noszenie drewna. Układanie go w wyznaczonym miejscu. Ewentualnie mycie czegoś ( bo każdy pretekst do zabawy z wodą jest dobry...). 

W nowym miejscu Witek zasypia od razu po kąpieli. To CUD, chociaż podejrzewam co się za tym kryje. Być może nie tylko zmęczenie i ogromna fala świeżego powietrza. Ziewanie zaczyna się już po 20-tej, co wcześniej nie zdarzało się nigdy! Spokój? Pewność? Poczucie bezpieczeństwa? Może wypuszczanie korzeni, no, na razie, malutkich korzonków udziela się wszystkim; może przede wszystkim nasz spokój i zadowolenie ma wpływ i znaczenie. Także na spanie!

Mamy swój dom, ławkę przed nim, na której wieczorem siadamy, a cały czar maja, jego zapachów i wybuchu zieleni kładzie się pod i przed nami, jak wierny pies – dobry przyjaciel. Jest miękko i cicho, jak latem nad stawem w porze niekąpielowej. Grusza zrzuciła już wszystkie drobne płatki i teraz swoje pięć minut ma bez, zaglądający z głębi  przydomowych ogródków w różnych odcieniach koloru lila. Jak mawiał Derek – kuzyn Normana- w jednym z odcinków „Strażaka Sama: „Wszystko ma swoje miejsce i wszystko jest na miejscu”.
Muszę przyznać, że jest to ten rodzaj porządku, który zdecydowanie mi odpowiada. I chyba nie tylko mi. Mój „normanek” już śpi i pewnie śni swoje nowe, wielkie przygody!;)

3 maja 2015

Dwulatek :)

Moja Mama zapytała mnie dzisiaj, jak się czuję z okazji urodzin Witka. Na początku się zdziwiłam, ale potem pomyślałam, że to dobre pytanie, bo bardzo dobrze odzwierciedla to, co się dzieje z nami, kiedy to przeżywamy fakt kolejnych urodzin swojego dziecka/dzieci.
Witek-dwulatek nie wie jeszcze do końca o co chodzi z tymi urodzinami. Przez cały rok uczyliśmy go, pokazując na palcach, ile ma lat i kiedy już to opanował, nagle mówimy : "Nie, teraz masz więcej latek, pokazujemy inaczej....";)
Tymczasem ja przeżywałam ten dzień świadomie i szczęśliwie. Spędziliśmy sobie razem dużo czasu i pośmialiśmy się zdrowo, czego nigdy za wiele!
Robiliśmy też zdjęcia. W domu, przed domem. Będzie pamiątka :)

Potem Witek wszedł do rowu przed domem, przygotowanego na położenie rur do kanalizacji. Był przeszczęśliwy, wystawiając stamtąd głowę i wołając nas, bo w końcu mógł sobie powyciągać grabki i piłki, czym się głośno chwalił, które wcześniej tam wrzucił!

Razem podlewaliśmy zioła i kwiatki w naszym małym ogródku. Zachwycony, nabierał wody do kubeczka z wiaderka i lał z góry z wielkim przejęciem i energią. I miną bezcenną, ale nie do opisania;)
Woził też ze mną drobne kamienie na otoczenie nowo posadzonych roślinek ( tzn. trzymał się taczki, ale pchał dzielnie!)

Dzień mieliśmy pracowity i bardzo miły. Słońce po południu ciepło grzało, a kwitnąca obficie grusza przed domem wydawała się w nim jeszcze większa i pełniejsza. Za tydzień będzie tradycyjnie - tort, świeczki i świętowanie z Bliskimi. Urodziny raz jeszcze!:)

2 maja 2015

Urodziny!

Jakby to powiedziała Dylis: "Mój kochany Skarb" skończył właśnie dwa lata! A ja dobrze pamiętam, jak leżałam w szpitalnym łóżku, właśnie dwa lata temu, i o tej mniej więcej porze zaczynał paraliżować mnie strach przed ranem, czyli przed "ostatecznym rozwiązaniem" na bloku operacyjnym.
Oczywiście nie pamiętam , co mi się śniło, bo pewnie nic z tych nerów; noc była na pewno krótka.
A potem o 8.20, w czwartek, na świecie pojawił się On. W dzień trochę pochmurny, po południu zdecydowanie bardziej słoneczny.
Ten moment, kiedy dziecko zostaje położone na brzuchu - choćby nie wiem jak się było obolałym i nieprzytomnym, myślę że zapamiętuje się w każdej mikro sekundzie; ja do dzisiaj, kiedy wrócę tam pamięcią, czuję w tym miejscu ten mały ruchliwy "tobołek", na który nie mogłam się napatrzeć i uwierzyć, że już jest i wygląda właśnie tak!
Kiedy wychodziłam ze szpitala nie mogłam się nadziwić, skąd ta zieleń? Nagle wszystko wybuchło prawdziwą wiosną, soczystym majem! Jakby specjalnie dla niego: świat udekorował się przyjaźniej.
Jest Wituś.
Już 2 lata!
Jest maj.
Pełnia życia...
Chwilo trwaj!;)


1 maja 2015

Taka SIŁA!


"Dlaczego drzewa nic nie mówią?" Jak to... Dla mnie to drzewo opowiada tysiąc historii!



Mela w tulipanach...

Podobnie jak Mela, mogłabym od dobrych kilku tygodni zaśpiewać: "Nie pamiętam jak to jest mieć na cokolwiek czas" - taki czas dla siebie, na "przyjemności", w postaci książki, aparatu, filmu... Ale wiem, że to się zmieni, że juz niedługo będzie go więcej, bo będzie "inaczej";

Tymczasem, zdarzają się tak wspaniałe chwile, nieplanowane, kiedy na spacerze mój syn niespodziewanie zasypia, a ja "ląduję" w miejscu, które w jakiś sposób okazuje się atrakcyjne i wtedy mam i czas i przyjemność pobycia tam tylko dla siebie.

Ostatnio miało to miejsce na Zamku. Jest wiosna. Zieleń, woda, strzępy nieba pomiędzy konarami. Pierwsze owady, pierwsze kolory- wybuch kolorów. Przypomniałam sobie jak to jest leniwie skradać się z obiektywem pod główki dumnie i zaczepnie sterczących kwiatów. Jak one się przy tym wdzięczą i jeszcze mocniej pachną! Jakie to proste i miłe. I jak się lżej robi po takim spotkaniu, takiej wizycie.

Miałam szczęście, choć nie wiem dlaczego nikt tego nie ogłosił na żadnym afiszu, plakacie, bo na Zamku trwał właśnie "festiwal" tulipanów. Cieszę się bardzo, że na niego trafiłam!;)















10 kwietnia 2015

Specjalny Zeszyt...

Ostatnio moja Mama, po dniu spędzonym z Witkiem zasugerowała mi, że może powinnam założyć specjalny Zeszyt do zapisywania psot Witka, bo niektóre są tak "wyszukane" i zabawne, że aż szkoda, je zapomnieć;) Kilka dni później, jakby na potwierdzenie, dostałam od niej MMS'a podpisanego: "A to kolejna psota Witka. Kaczka z wydłubanym okiem." Kaczka- figurka oczywiście! (Nie mam pojęcia, jak On tego dokonał, bo kaczka niejedno już przeszła, ale widać z nim nie wygrała...)

Dotychczas psoty, figle i pomysły Witka porównywaliśmy do wybryków Emila z  Lönnebergi, 
zwłaszcza, że ostatnio nawet z wyglądu wydają się podobni;) Moja siostra wróżyła mi nawet budowanie w przyszłości drewutni dla Witusia, w jakiej to często przebywał Emil pokutując za swoje występki;)

Ale od kiedy Witek uwielbia Strażaka Sama, nazywamy go małym Normanem, bo to też niezły psotnik;) A co zabawne, przy Wielkanocnym stole "wyszło", że tak naprawdę każdy z nas ma w sobie coś z Normana ( pozdrowienia dla wujka Łukasza!;), więc nie ma co się dziwić małemu Witkowi;)

Tymczasem Zeszyt, choć jeszcze fizycznie nie istnieje zapełnia się jak dobry przepiśnik, a Witek nie próżnuje!;) I niezmiennie, na pytanie: "Kto to zrobił?", zwala wszystko na swoją kuzynkę, odpowiadając głośno i pewnie: "Ana!" (Lena) ;)

Norman jak zwykle udaje Niewiniątko!;)

5 kwietnia 2015

Dzisiaj

...życzymy Wam, aby był to miły, radosny i jak najbardziej świąteczny czas!
Dużo wiary, nadziei i... miłości! Nie tylko od święta!:)

...a poniżej moja pisanka BAM!;)


3 kwietnia 2015

Ruch i Słowo

To są rzeczy, które mnie najbardziej cieszą! Gdybym miała określić, kiedy czuję pełnię szczęścia, co to właściwie jest, jak określić ten stan, jakie to uczucie, to wiem, że jest jak całkowite nasycenie; jak coś co wypełnia mnie od głowy do stóp niesamowitym szczęściem, ciepłem, uniesieniem;

Jeśli odpoczywa Ci głowa (jak mi) przy śpiewie ptaków, szumie drzew w lesie, w słońcu, mchu i trawie, to jest to stan podobny, ale o tysiąc silniejszy! Jest to najbardziej konkretne z doświadczeń i najmilsze. I pewnie jeśli coś z życia zapamiętasz, to na pewno te uczucia i prawdopodobnie będziesz do nich wracać, jak do najszczęśliwszych dni dzieciństwa.
Myślę, że nawet największe uczucie i miłość do mężczyzny nie są porównywalne do tego, co możesz czuć do swojego dziecka.
 Prawdę mówiąc żaden mężczyzna nie dał mi nigdy takiego szczęścia, tzn. nie przeżyłam go w takiej pełni. Tak to już jest. Tak mam ja. A mam kiedy widzę, jak Witek biega, jak śmieje się w głos, wręcz zanosi śmiechem i kiedy mówi coś pierwszy raz, na przykład : „Ooooooooo!” z odpowiednią intonacją ( na widok śniegu- wielkich płatów śniegu, rano po odsłonięciu żaluzji, dawno po pierwszym dniu wiosny...), lub „Kto to?”, z wielkim przejęciem na słyszany pierwszy raz w życiu odgłos beczącej owcy!

Tak, są to rzeczy fundamentalne, które mnie umacniają i wznoszą ponad zwykłe przyziemności. Ruch i słowo w wydaniu Witka. Jego życie! Pełnia, którą częściowo i mnie napełnia. Pierwsze, cenne dla mnie, ślady, które zostawia po sobie w świecie.




18 marca 2015

Nowe historie... i terapeutyczny głos Taty Świnki!

Nowych rzeczy jest kilka, a pojawiły się w krótkim ostatnim czasie i nadal mnie zaskakują, a przede wszystkim cieszą!

1. Dzięki pojawieniu się mrówek w domu Dziadków, Witek zaczął chodzić na palcach i piętach- tak na zmianę! A w pewnym momencie, przy większej obecności małych czarnych stworzeń, które wyraźnie  nie przypadły mu do gustu i nie chciał ich poznawać, nawet biegać w ten sposób. Bardzo zabawnie to wyglądało, bo biedak zmuszony był przechodzić obok nich (w kuchni), chcąc się dostać do pokoju z zabawkami. Wyzwanie nie lada, ale pokonane;)

2. Mamy z Witkiem jedną ulubioną drogę spacerową, która prowadzi na drewniany most nad rzeką, tuż za ogródkami działkowymi z grasującymi tam dzikimi kocurami ( bywa, że monstrualnych rozmiarów). Żeby tam dojść, trzeba przejść pod wiaduktem. Któregoś razu, przechodząc tamtędy pokazałam Witkowi, jak inaczej w takim "tunelu" brzmi głos; jak odbija go echo i że możemy się pobawić w takie inne dźwięki. Naśladował moje "I-jo", "O-oo", "U-uu". Jakże mnie zdziwił, kiedy po dłuższym czasie, kiedy znowu się tam wybraliśmy, sam zaczął wołać głośno "E-oo". Podobnie dzisiaj, przejeżdżamy samochodem, w całkiem innym miejscu, pod wiaduktem i On znowu przywołał te dźwięki- przypomniał je sobie, choć ja na sam fakt nie zwróciłam uwagi i nawet nie skojarzyłam w pierwszej chwili o co chodzi. Dla mnie to zachwycające- taka zdolność kojarzenia i zapamiętywania, już na tym etapie poznawania świata i uczenia się. Fajnie!

3. Że do samochodu można przyczepić wszystko... - przekonał się o tym ostatnio łazienkowy mop. I choć protestował, odczepiał się, odpadał, zlatywał - Witkowy upór wygrał! Przyciągnął go do samego pokoju. Czy mogłam protestować? Nie mogłam. Jestem niewolnikiem, w sensie uzależnienia, dziecięcej kreatywności! ;)

4. A teraz Tato Świnka! Ku mojej wielkiej uciesze, z "Traktora Toma" i "Strażaka Sama" przerzucamy się okazjonalnie na inne bajki, przede wszystkim "Świnkę Peppę" - na jej widok Witek od razu zaczyna chrząkać;), oraz na "Billy i Bam Bam" - dwa sympatyczne misiaki-futrzaki.
To, że ja się z traktorami sama już "zapędziłam", uświadomił mi ostatnio chłopiec na sali zabaw. Witek dostał tam nową zabawkę, kilkoro dzieci podbiegło od razu i bawili się nią razem. Nie wiem, czy to zmęczenie, czy jakieś zaprojektowanie w umyśle sprawiło, że co chwilę powtarzałam: "Jak ten traktorek..." to i tamto, po czym, w końcu, wyraźnie poirytowany podszedł do mnie chłopiec (Dawid, lat 3,5) i powiedział grzecznie, ale stanowczo: " Proszę Pani, dlaczego Pani cały czas mówi, że to jest traktorek? Przecież to jest koń z wozem, więc należałoby chyba tak go nazywać, prawda?" Zatkało? Zatkało! Oczywiście, że był to...koń z wozem!:) Oczywiście, że tak go będziemy nazywać:) Historia jak te wszystkie zwracające uwagę na czytanie ze zrozumieniem;)

A Tato Świnka... Zakochałam się w Jego głosie! Głos Taty Świnki, taty Peppy i Dżordża (w niektórych wersjach jego imię tłumaczone jest na Jacek...no comment). Nie wiem, czy to za sprawą pory oglądania, czy innych okoliczności... może po prostu ten głos jest najmniej "dziecięcy", komiczny, piskliwy itp. Tato Świnka wprowadza zawsze porządek- jest stanowczy, ale i cierpliwy i łagodny. No i umie tak skoczyć do basenu z wysokiej trampoliny, że nikogo nie ochlapie ( mimo swoich świnkowych gabarytów!)! Taki Mistrz!;)
Co do innych głosów bajkowych postaci - o tym następnym razem, bo temat wydaje mi się ciekawy!:)

Świnka Peppa- "Pływanie" - Tatuś w akcji, czyli popisowy
 numer na basenie

Tymczasem traktor w słowniku Witka, to już nie "plaplo", a "tom"....

13 marca 2015

W sklepie i nad rzeką

Zadziwiające, jak rożnie ludzie reagują na dzieci. Chyba można by ich podzielić na kilka kategorii; od tych natarczywych i najbardziej ekspresyjnych, po zupełnie obojętnych i traktujących dziecko, jak powietrze... Osobiście nie przepadam za jednymi i drugimi, choć czasami sytuacje  z ich udziałem mogą być zabawne.
Polubiłam za to panie ekspedientki z dyskontu Biedronka. Jedna, wykazała się przesympatycznym sprytem (widać ma doświadczenie), podgadując przy kasie Witka tak, że sam oddał jej wafelka i banana i prawie podziękował, kiedy mu je oddała;)  Nam się to nie udało, mimo, że aż do naszej kolejki, próbowaliśmy straszenia panem z ochrony (pomysł H), czy moim kombinowaniem i przekonywaniem na rożne sposoby. A ta pani, po prostu wychyliła się znad swojej kasy, strzeliła promienny uśmiech, zabrała z rączki co trzeba i zrobiła to tak sprytnie i szybko, że obyło się bez płaczu i zamieszania ( wcześniej nie było tak lekko).
Innego razu, inna pani z tego sklepu nie mogła przejść między lodówkami a regałami z ciastkami, bo Witek - mało zdecydowany- po prostu zaplatał się jej między nogami. Ja wyciągałam obok mrożone warzywa, kiedy pani powiedziała:
- Oj, mogłabym Cię rozdeptać.
Popatrzyłam na nią w tym samym momencie, kiedy to mówiła. Witek faktycznie mógł wyglądać jak zielony groszek do rozdeptania; tymczasem pani wydała się nagle tak zmieszana i przestraszona, jakbyśmy żyły w Ameryce i za chwilę miałabym ją podać z powodu takich treści...
- Oczywiście żartuję. Ja tylko żartuję. Bo taki jesteś Maluszek! - zaczęła głośno zapewniać.
Nic z tego nie zrozumiałam, więc po prostu poszliśmy dalej. Tak, czy inaczej, ten sklep jest dosyć przyjazny i Witek chyba dobrze się w im czuje, bo następnym razem wymyślił sobie, że na zakupy zabierze swój najbardziej już "zmęczony" i sfatygowany samochód marki ciężarówka. Taki typowy grat z piaskownicy- bez przyczepy, bo gdzieś ją "wcięło". Trudno, idziemy: Ja za rękę Witka, on w ręce sznurek z samochodem. Tak się przemieszczaliśmy między regałami, spokojnie, do momentu, aż zaczął na płaskim tyle pre-przyczepowym ustawiać jogurty i ciągnął je tak przez cały sklep. Na szczęście Jego pomysłowość została przemilczana przez ochronę;)

Tak, kobiety częściej "zaczepiają" dzieci. Zauważyłam, że te starsze mają jeden powtarzający się tekst, który według mnie wcale nie jest najlepszy i skuteczny na zawarcie znajomości i wejście w jakiś kontakt z Maluchem. Nie raz już słyszałam od takiej starszej pani: "A pójdziesz do mnie?", "A pójdziesz ze mną?" To oczywiście pytania skierowane do Witka... Hmm, chyba trudno by oczekiwać, nawet po prawie dwulatku, ze zgodzi się i pójdzie gdziekolwiek z obcą kobietą!;)
Żeby im nie było przykro, czasami, jak wyczuwam dobre intencje i zwykłą serdeczność, tłumaczę Witka grymasy i odwracanie się: "Raczej nie, to taki Dzikusek jest".
Dzisiaj zaczepiła nas na moście jedna Pani, prowadząca rower i sztuczną wiązankę pogrzebową...
- No i co, chłopczyku, a pójdziesz ty ze mną?- zapytała Witka, który przyglądał się wielkim kołom w jej rowerze. Wtedy ja swój tekst o Dzikusku, a Ona na to, że to dobrze, że lepiej tak, bo Jej syn to było takie dziecko-Cygan, "stale go trzeba było pilnować, żeby z kimś nie poszedł". Czasami nawet przywiązywać (!)

Zdarzają się takie sytuacje, kiedy wydaje mi się, że Witek mógłby być bardziej otwarty i chętniej reagować na innych-obcych, a czasami myślę sobie, że jest taki jaki jest i tak właśnie powinno zostać!

2 marca 2015

Witek, traktory i trochę codziennych atrakcji;)

Dzisiaj z Witusiem - traktorowym nałogowcem trafiliśmy na tę  rosyjską bajkę  
i choć to nie moje czasy i nie jestem tak "stara" żeby ją pamiętać, to wzruszyła mnie niesamowicie;) Trzeba to zobaczyć, żeby zrozumieć! Może to dlatego, że w dobie cyfrowych kreskówek i postaci poruszających się w "robotowym" rytmie, ta bajka ma całkiem inną wartość, wagę i styl. Jest po prostu prawdziwa i urocza - jak wszystkie stare rosyjskie bajki, chciałoby się powiedzieć! Ja za Rosją wcale nie szaleję ( i to nie w kontekście ostatnich wydarzeń na "arenie międzynarodowej"), ale to muszę przyznać: bajki rosyjskie mają to coś porywającego ( że niby taka wrażliwość; słowiańska dusza?), co wyciska łzy z oczu nie tylko dziecka. Ogląda się je z wielką przyjemnością i od razu przenosi w ich bajkowy świat! Czekam na moment, kiedy Witek będzie chciał takie bajki oglądać, tzn. mam nadzieję, że będzie chciał! Chętnie się do niego przyłączę!:)

Мультфильм "Новичок"

A za tym, że Witek szaleje za traktorami świadczy jeszcze fakt, że ostatnio zaczął z nimi tańcować, a  i mi przynosi czasem jakiś wybrany i na zachętę woła: "tany, tany". Tany, tany z traktorem zabawką to ciekawe doświadczenie...On trzyma w rączkach jakieś dwa mniejsze, ja jeden większy i tak się kręcimy... Kto widział na żywo, ten wie;) Kto nie widział-niech sobie spróbuje wyobrazić;)

Poza tym... nadszedł czas pierwszych psot, wygłupów i psikusów. Połączenie Witek i Lena-jego kuzynka, to już duet niebezpieczny, który należy mieć stale na oku i być gotowym na najdziwniejsze pomysły- od zeskakiwania z oparcia kanapy na siedzenie (przykład light), po próby odpalania gazu! (mamy już blokadę). Dzieciaki są zdolne i bardzo kreatywne. Witek zakłada sobie wiaderko z piaskownicy na głowę i jeździ w nim swoim samochodem po pokoju; albo zakłada sobie podłużny kartonik po zabawkach i tak, niczym brytyjski policjant paraduje (widać poza zimową czapką lubi sobie od czasu do czasu coś ponosić).

Ostatnio, przed samym wyjściem, kiedy byliśmy już w butach, kurtkach i gotowi do opuszczenia  domu, Witek tak ciągnął smoczek w butelce z sokiem (namowy na zamianę jej na kubek-niekapek na razie nie dają efektów), że cała jej zawartość wylała się na mnie i na niego, bo akurat wzięłam go na ręce przed włożeniem do wózka. Kto przeżył kilkuminutowe, zimowe ubieranie kompletne i zauważył (poczuł?) przed samym wyjściem, że tam w pieluszce czai się jakaś bomba, wie że sytuacja z opisanym prysznicem jest podobna- zostaje tylko zacisnąć zęby, wrócić do pokoju i...zacząć wszystko od nowa:)) U nas dosłownie- mokre było i body i skarpetki...

17 lutego 2015

My w lesie i nad rzeką

Luty to dla mnie miesiąc przechodni. Taki pomiędzy zimą a wiosną, którą lubię odczytywać w marcu, a zwłaszcza pod koniec marca, bo wtedy mam urodziny;) Ale już teraz chciałoby się jej więcej. W takie dni, jak wczoraj - słoneczne, stosunkowo ciepłe (cieplejsze) wydaje się, że już jest blisko, już się zbliża; może razem z wracającymi gęsiami i żurawiami, może z zapachem wody w lesie, ziemi i trawy?
Witek nie potrzebuje wiosny w głowie, czy sercu, żeby mieć swoje codzienne turbo doładowanie... Energia go rozpiera!:) Zachwyca mnie i cieszy Jego zachwyt światem i próby czynienia pierwszych psot. Wczoraj tak się zagadaliśmy przy urodzinowym stole, zajadając ciasto i słuchając opowieści o dawnych podróżach motorem na Węgry i dalej, że nikt nie zwrócił uwagi na podejrzanie długo trwającą ciszę w pokoju obok.... Efekt jej był taki, że Witek w skupieniu, niczym artysta dopieszczający swoje dzieło, łyżeczką układał smugi cukru na całym szklanym stole, zanurzając w tę rzeźbo-instalację piloty, serwetki, świeczkę, chusteczki i co się jeszcze nawinęło. Pocieszony nie był, kiedy mu przerwaliśmy tę pracę, ale chyba dobrze wiedział, że nie powinien, bo odszedł bez protestów... A my wzięliśmy się za sprzątanie.

Co mnie jeszcze zaskakuje?
*Kiedy On podchodzi do mnie nagle, wyciąga moją rękę i ją całuje. Gdzie to widział? Nikt mnie na co dzień po rękach nie całuje! ( choć czasami może mógłby;) )
*Podbiega, wyciąga ręce i próbuje mnie ściągnąć z łózka, wołając "tany, tany", kiedy usłyszy bardziej skoczną melodię;) Albo kiedy mu się zachce tańcować, pokazuje palcem na radio i też mnie "zaprasza" do tańca;)
* Krzyknie coś w stylu "o, ja!", kiedy samochód wpadnie w jakąś dziurę na drodze, albo w inny sposób "podskoczymy" w czasie jazdy. Śmieje się przy tym głośno wyraźnie zadowolony!
* Kiedy wracamy do domu, a on, nie rozbierając się z niczego, od razu łapie pierwszy lepszy traktor i z okrzykiem "Plaplo" ( jakby go miesiące nie widział) oddaje się takiej zabawie, że trudno go od niej oderwać!:)

Bardzo lubię na Niego patrzeć na naszych spacerach, kiedy biega z szerokim uśmiechem; widzę, jak cieszy go taka nieograniczona przestrzeń. Zawsze przy tym znajdzie sobie jakiś większy kamyk do przeniesienia, albo gałąź do popchania przed sobą. Jest szczęśliwy. Wszyscy jesteśmy. Po zimie, pierwsze słońce działa jak porządna dawka cukru!;) Dla mnie taka wizyta w lesie, na polu, nad rzeką, jest wspaniałym oczyszczeniem i doładowaniem w czystą energię na kolejne dni. Doceniam wtedy jeszcze bardziej to, co mi się przytrafia, to gdzie i z kim jestem i jak odpoczywa mi wtedy głowa i jak dobrze jest... w sercu.

A! Zapomniałam jeszcze o jednym co lubię u Witka. Ostatnio zdarzyło mu się leżeć między nami, oglądać swoją bajkę i powiedzieć ( tak do siebie, jakby pod nosem, ale bardzo wesoło) " mama i tato". :)) Wspaniałe! Kto zna moją sytuację, wie skąd moje "podwójne" wzruszenie :).

Wituś

Jest zadanie!

Przepiękna, żywa rzeka!

Widzicie nasze cienie?:)


22 stycznia 2015

Bajka o lesie i nie tylko

Bajka to dla mnie las. W lesie tyle się dzieje... Bajki o lesie, w lesie, z lasem w tle... Moje ulubione. Dzisiaj zrobiłam skan filmu z lata. Wituś miał wtedy ok. 15 miesięcy. Maluch jeszcze:)


Zauważyłam ostatnio ciekawą rzecz. Nie bez znaczenia jest, przynajmniej w przypadku Witka, jakie bajki mu proponuję. Mam tym razem na myśli bajki telewizyjne, z kanałów dla dzieci i te, które ogląda na laptopie. Im prostsze w formie i przekazie, tym lepiej, bo na dłużej przyciągają jego uwagę. Najbardziej lubi chyba proste bajeczki z kanału BabyTv; te o głodnym Beniu, pojazdach małego Ludwika, Charlim i cyferkach-numerkach, pociągu pełnym zwierzątek i piosenkę o "Urodzinach". Bajki o bardziej skomplikowanej fabule, jak "Bolek i Lolek", "Koziołek Matołek" ogląda wtedy, gdy pojawia się tam jakiś samochód, tudzież inna maszyna w tle ;) Wydaje się więc nie bez znaczenia "podawanie" niektórych treści "stosownie do wieku";) Trochę podobnie jest z zabawkami.
Można ignorować sugestie i zalecenia na pudełkach i etykietach, ale sama widzę, że Witek nawet jeśli bawi się jakąś zabawką wcześniej, to wraca do niej sam później, już "trochę starszy" i wtedy jakby pełniej ją wykorzystuje i docenia; sprawia mu więcej przyjemności i odkrywa to, czego wcześniej nie zauważył, na co nie wpadł.

Treści niektórych dzisiejszych bajek są dla mnie niezrozumiałe. O książkach dla młodzieży w stylu "Harry Potter", czy "Igrzyska śmierci" nie wspomnę. Nie mój świat, nie moje bajki. Przerażają mnie, ale i czasem bawią zasłyszane teksty nastolatek:
"-Nienawidzę go. ( mowa o bohaterze) Lubiłam go kiedy był z tą dziewczyną, ale od kiedy wiadomo, że okazał się jej bratem, a potem tak naprawdę wyszło, że był smokiem, przestałam mu kibicować"  I o co chodzi? Nie mam pojęcia. Brzmi to jak pomieszanie telenoweli brazylijskiej z kiepską fantasy, więc w sumie nie najlepszy mix...

Jakie bajki będzie lubił Witek? Którą będziemy czytać "w kółko" i najczęściej do niej wracać? Do jakich książek najchętniej będzie zaglądał? Czy będą to serie, czy pojedyncze "sztuki"? Bardzo mnie to ciekawi i chętnie czekam na ten jego czytający czas... :)