12 stycznia 2017

Choinka, po-Święta i trochę o śniegu

W końcu zebraliśmy się i z ciężkim sercem rozebraliśmy naszą choinkę.
Wcześniej Witek z wielkim zaangażowaniem ubierał ją w nasze skromne dekoracje. Pomagała mu ciocia na tyle, na ile jej pozwolił i trochę ja. Ale to zdecydowanie on był głównym dowodzącym w tej misji. Kiedy zapytałam, dlaczego powiesił, aż trzy aniołki na jednej gałązce, od razu wyjaśnił mi, że to „spotkanie”. Oburzył się i bardzo zmartwił, że nasza choinka nie będzie miała gwiazdy na czubku, bo przecież „każda choinka MUSI mieć Gwiazdę”! Udało mi się coś wykombinować z jednej ze słomianych ozdób i na szczęście na tym stanęło. Po zapaleniu na niej kolorowych lampek wspólnie uznaliśmy, że wygląda dobrze. ;)

Kiedy ją wyniosłam z domu, Witek powiedział tylko: „Tu pusto, nie ma tej choinki”.
Święta mają swoją moc, swój klimat, urok. W tym wszystkim jest i choinka- tradycja, symbol, potwierdzenie, powielenie. Urzeka nie tylko dzieci.
Jej zapach to z kolei zapach z mojego dzieciństwa, moich świątecznych  wspomnień...
Nasza pachniała w tym roku cudownie, dodatkowo pachniała podarowanymi piernikami- doskonałe uzupełnienie...
Nie sposób się temu oprzeć. Od razu robi się człowiekowi cieplej; tak miło, jakby wracał po długiej podróży do znanego, dobrego miejsca, jakiegoś mentalnego Domu...
Witek coraz bardziej świadomy tego, że to czas inny, wyjątkowy: bardziej jasny, ozdobny, uroczysty...

Zupełnie nie spodziewałabym się, że będzie z takim rozrzewnieniem reagował na różne zmiany w domu. Jego radość, kiedy zobaczył obrusik w bałwanki na swoim stoliku i zdziwienie, kiedy zabrałam go później do prania. Bardzo mu się spodobał, od razu zaznaczył, że chce, aby był tu już zawsze... Choinka najlepiej też. Światełka-kolorowe lampki, skarpeta na kominku...

Mieliśmy piękne Święta. Prawdziwe, żywe, radosne. Wszystkim takich życzę.
Z prezentami...Ach, te prezenty!  W dzień Wigilii, chyba pod wpływem różnych świątecznych bajek, Witek stwierdził, że musi napisać drugi list do tego „Lololaja”, żeby mu przyniósł nie tylko dzi-samolot, ale jeszcze pisiaka- maskotkę... Bo to taki fan maskotek, że niedługo te wszystkie pluszaki wyniosą nas za próg, tyle ich już jest... Musiałam przygotować kartkę, kopertę, znaczek z klasera...i obiecać, że „doślę” ten list na czas. Miśka nie dostał, ale zrozumiał, że najwyraźniej list nie dotarł bo, za późno go wysłaliśmy...

Po Świętach...uraczył nas śnieg. Teraz myślę, że to szczęście ( biorąc pod uwagę zmiany klimatu i pogody), że Witek może jeszcze zobaczyć prawdziwy śnieg; dotknąć go, posłuchać jak skrzypi pod butami; zjechać na sankach z górki, co uwielbia!
Zapach śniegu w lesie. Myślę, że śnieg ma swój zapach, ja go czuję...I też wraca do mnie wtedy dzieciństwo i czas spędzony na dworze, w takie wolne, zimowe dni.

Znaleźliśmy wspaniałe górki w lesie. Nad zamarzniętym stawem. Suche trawy, słodki biały zapach i żywa cisza unosząca się, jak para nad tym miejscem.
Witek bierze zamach, ale patyk jest tak lekki, że nie przełamie lodu.
Staw jest zimny i głuchy na odgłosy z zewnątrz.
Lśni w słońcu, miejscami, jak cekiny na wieczorowej sukni.
Wracamy do domu.
Prawie zgubilibyśmy wełniane rękawiczki, które zsunęły się z rąk i wpadły w śnieg.
Z daleka wyglądają jak kolorowe szkiełka, albo kawałki tęczy – przynajmniej łatwo je odnaleźć.
W domu: kakao, pierniczki z puszki, ostatnie igły znalezione na kanapie.
Wszystko ma swój sens i miłe tło. Zimowe tło wieczoru. I Witek w tym wszystkim, który z czerwonymi policzkami biegnie drogą, odgarnia czubkami butów śnieg i woła: „Kocham zimę, kocham ten śnieg!”
Ja: kocham Witka, kocham ten śnieg, nas wszystkich tam, w lesie; kocham tę ciszę nocy.