25 listopada 2015

Szukamy "Nie-nie"

Nie-nie lubi orzeszki:) Wituś też lubi orzeszki. Lubi Nie-nie, Kota i Konia. Kiedy wstaje rano, od razu za nie łapie i mówi triumfalnie: Kot i Koń (oba pluszaki), jakby ciesząc się, że są obok i nie musi ich szukać!;) Swego czasu taką pozycję zajmował Nie-nie (gumowy Słoń), ale ten jest duży i ciężki, więc nawet Witek odpuścił, bo niewygodnie się z nim śpi;)

Słonia Nie-nie (to od dźwięku, jaki wydaje swoją trąbą "nieee-nieee!") szukaliśmy w lesie. Chcieliśmy go nakarmić orzeszkami, którymi Witek wypchał swoje kieszenie w kurtce. Krzyczeliśmy, wołaliśmy, zachęcaliśmy, ale Nie-nie najwyraźniej poszedł na spacer, bo nie pojawił się u nas. Witek był trochę zawiedziony, ale nie miał problemu z orzeszkami, które szybko wylądowały w Jego, a nie w Słonia brzuchu;)
Takie sobie wymyślamy "zabawy" ;)
Przy okazji znaleźliśmy piękny liść!

7 listopada 2015

Kolory jesieni

Jesień u nas... Można by ją pokroić jak tort, na kawałki. Przeżyliśmy jesień ciepłą i słoneczną, potem chłodniejszą, deszczową i teraz przyszła jej trzecia odsłona: jesień sina, nawet mroźna, z szronem i posiekanymi przez niego kwiatami...Nasturcje dostały w kość, choć trzymały się i tak, zadziwiająco długo.
Spacery to nasza specjalność.
Taki spacer czyni cuda.
Witek na rowerku przede mną.
Otwarta przestrzeń pól.
Słońce, choć zimno i po chwili marzną nam dłonie...
Witek ma śmieszną czapkę-kominiarkę i wygląda w niej trochę jak rycerz... Prze do przodu, prawie się nie odwraca.
Dopiero na górce woła do mnie: "Alo, mama!" i macha ręką.
Ma już ponad dwa lata i od tego czasu czuję, ze jest mnie o tyle więcej. O jego dwuletnie życie...
Potem przewraca się, woła: "Mama, boli!". Może i boli, ale to chyba ten stary numer. Chodzi o to, żeby przytulić, pożałować, zabrać rowerek. O nie, na to się nie zgadzam. Umowa była taka: "Bierzemy rowerek, jeśli na nim wrócisz; ja go nie chcę nieść." W odpowiedzi słyszę: " Ale mama, ja Dzi!" I zaczyna się- podniebny bieg samolotu: Witek z rozłożonymi rękami biegnie i udaje samolot. Robiliśmy tak latem na tej drodze, pomiędzy polami dojrzewającego zboża. Robimy teraz, gdzie po zbożu ani śladu...A ziemia ma chwilę na odpoczynek.
Po takim biegu nie ma prawa być zimno!
I tylko zapowiedź oglądania "baji" jest w stanie skusić do powrotu do domu.
Wracamy lżejsi i jaśniejsi. Oboje ;)

Ta jesień słoneczna...
Ciągłe wołanie Miau i bieganie za nim... A miau, wiadomo, chowa się, ucieka, i o to co chwilę jest płacz...
Babie lato? Nie wiem, chyba nie było babiego lata. Albo ja je przeoczyłam... Za to była to jesień z liśćmi wchodzącymi do domu. Liśćmi pewnymi, jak armia żołnierzy- żółte, lipowe, zupełnie nieustraszone i zdecydowane w swoich ruchach...
Do tego gruszki, jak bomby lecące z góry,z  najwyższych gałęzi. W pewnym momencie mamy już gruszkowy dywan w całej okolicy pnia.
Witek ładuje te gruszki do bagażnika swojej brumy i przewozi je pod dom. Tam przekłada do wiaderka i pędzi po nową dostawę. Mój pomocnik:)

Teraz podobnie upycha suche liście; pełnymi garściami na taczkę, a potem wywozi je na większą stertę przygotowaną do rozpalenia ogniska... Biega z rumieńcami na twarzy, tak jest oddany temu zajęciu i woła do mnie: "Mama, ja w pracy!" :)

Jesień deszczowa...
Odwiedza nas babcia w butach małej Mi i pani rozgłaskana w kocie. Pani, u której wcześniej ten kot był, więc głaszcze go z sentymentem i sprawdza, "czy poznaje"...Chodzą, oglądają, a Witek wszystko, niczym gospodarz, im pokazuje. To jest tu, to tam. I w kółko. Mówi tyle i tak głośno, że nie słyszymy dokładnie siebie. Tak, to dziecko lubi gości...
Później robimy wianek na drzwi z kwiatów miechunki- żeby było energetycznie i ciepło.
Witek łamie gałązki, zrywa "latarenki", bo tak trochę wyglądają te kwiaty, ale w końcu udaje się coś "zapleść".
W świetlicy, zupełnie nieprzygotowani trafiamy na zabawę Halloween, gdzie wymalowane dzieci witają nas i próbują przestraszyć Witka. Nie muszą się bardzo starać, bo ich przebrania i wymalowane twarze robią wrażenie. W końcu Witek na wszystkich woła "lew" i ucieka (a lwa się boi), trochę zaczepia, potem znowu ucieka...tak w kółko. Jest całkiem zabawnie, ale kiedy gaśnie światło a wydrążone dynie zaczynają straszyć swoimi świeczkowymi oczami- wracamy do domu:)
Tyle pamiętam z tej jesieni...

Jesień mroźna...
Nie jest wcale, aż taka mroźna. Kilka dni nas postraszyło, teraz jest całkiem ciepło. W lesie liście pachną najintensywniej w taką ciepłą, mglistą pogodę. Dzisiaj mieliśmy okazję to sprawdzić. Zobaczymy, co jeszcze się nam przydarzy...