29 maja 2015

Kawa, ciasteczka i pierwszy rachunek!

Na wsi to jest fajnie. Rachunek za wodę nie przyszedł w kopercie, ani na meila, ale przywiózł go do nas miły Pan na rowerze (okazało się, że prawie sąsiad). Rachunek całkiem, całkiem, ale nie to ważne- dokument historyczny, bo pierwszy oficjalny tutaj, na nowym miejscu, a przy tym, jakie miłe spotkanie.
Pan o wyglądzie świętego Mikołaja, od razu zainteresował się Witkiem, ale subtelnie i po cichu, co nie przepłoszyło ptaszyny. Bo ptaszyna mocno zwracała na siebie uwagę, morusając się w "piachu" przed domem; wdrapując się na niewielką górkę usypaną z niego i gliny, i zjeżdżając z niej to na tyłku, to na brzuchu... Pan od wody od razu zauważył, jak to on się przy tym brudzi... A niech się brudzi!

Kiedy Pan zajechał szerokim łukiem na nasz plac przed domem, siedzieliśmy właśnie na ławce i piliśmy kawę, delektując się czasem przerwy w codziennych remontowych bojach... Obok nas stała puszka z ciastkami, którą wyprodukowałam specjalnie na takie okazje. Pan poczęstowany, nie skusił się jednak, tłumacząc: "A nie, dziękuję, ja już od 4 lat i 3 miesięcy nie jem żadnych słodyczy..." "Ale...dlaczego?"- musiałam zapytać. "A bo miałem wcześniej taką pracę, że jeździłem po różnych hurtowniach i biurach i tam zawsze ktoś częstował, a to wafelkiem, a to pączkiem, aż sobie kiedyś pomyślałem, jakby to było ich nie jeść... I przestałem!" "Oooo! Filozof! Swój człowiek ;)- pomyślałam, i zauważyłam: "Musi Pan mieć niezwykle silną wolę!:")  "Tak -przyznał- Ja taki jestem, że jak sobie coś postanowię, to muszę tego dokonać. Jestem jak osioł, nikt mi nie przegada." Uroczo!:) Kto mnie zna, ten wie, że uwielbiam takie historie!:)

Tymczasem... Pan spisał co trzeba, zostawił nam biały liścik z wydrukowaną "należnością" i odjechał- oczywiście zamaszyście i zdrowo, jak na kogoś, kto od 4 lat nie ruszył cukru!:) My zaś zostaliśmy w swoich leniwych pozach na ławce, wyciągnięci, jak stare swetry i cieszący się... kawą, prawie pełną puszką, słońcem... Przede wszystkim słońcem, bo wcale go za wiele ostatnio nie ma. Podobno słońcem najbardziej potrafią się cieszyć Duńczycy i wykorzystują każdą okazję do grzania się, kiedy tylko pojawi się na niebie. (Stąd też największy odsetek zakupu kabrioletów w tym kraju-dowiedziałam się przy okazji od mojej bardziej zmotoryzowanej "połowy"!).

Witek nie przestawał się morusać. Nie wyglądał już jak ptaszyna, ale raczej jak Świnka Peppa, a nawet zaczął pochrząkiwać zadowolony! Pan, odjeżdżając zauważył, że kiedyś dwóch Witków we wsi było, a teraz już nikt, więc nasz Wituś będzie jeden z takim imieniem!
 No i fajnie! Czasami wszystko jest fajne;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz