21 maja 2015

Pierwsza drzazga...

Wszędobylski Witek tak się kręcił przy kominkowym drewnie, że prawdopodobnie to właśnie tam mała, bo mała, ale jednak drzazga wlazła mu w rączkę. Co poradzić, trzeba było wyciągać... Wezwałam posiłki i tato we własnej osobie "zabrał się do roboty". Nie wiem, kto bardziej przeżywał całą "operację"... Na pewno ja!
Widoków takich nie znoszę i nie dlatego, że jestem na nie wyjątkowo wrażliwa, ale dlatego, że dotyczą mojego dziecka! A ono od początku dzielne, przy końcu zaczęło jednak płakać i trzeba było przytulać, przytulać i przytulać, aż się z tego zrodziła chęć spania! Tak i się Witkowi zasnęło; intruz drzewiasty usunięty, a my po drzemce, poszliśmy na podeszczowy spacer.
Oto cuda, jakie znaleźliśmy po drodze.

Orliki? (pięknie głęboki fiolet!)
Witek zdecydował: "Domu!". Zabraliśmy je więc do domu (część) i pięknie teraz wyglądają w szerokim szklanym wazonie. Deszcz przestał padać. Powietrze pachnie nocą.

Witek znowu śpi. Minął nam właśnie kolejny dzień- dziś w kolorze tych kwiatów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz