31 sierpnia 2016

Jak dobrze nie mieć końca wakacji...

...bo trochę tak jest. Nam lato nie robi "ciach" na ostatnim dniu sierpnia. Możemy sobie pozwolić na płynne przejście we wrzesień, w starym rytmie dnia.
Po wyjeździe wszystkich wakacyjnych, ale "szkolnych" już dzieci, wokół domu zrobiło się pusto i dziwnie nieswojo. Będziemy się musieli do tego przyzwyczaić, choć jak wiadomo, zwłaszcza na początku, jest to rodzaj ciszy z gatunku mało przyjemnych.

Tymczasem, jeszcze wczoraj udało nam się spędzić fantastyczny dzień na puszczaniu latawców. Wybraliśmy się na spacer za naszą część wsi i na drodze do starej stacji kolejowej zaczął się główny pokaz. Cudowne uczucie i piękne widoki; popołudniowa pogoda wspaniale dopisała. Nawłoć wirowała, wstążki latawców też; ciężkie i ciemne chmury próbowały nas dogonić i wciąż deptały po małych piętach, ale słońce było wtedy wyraźnie po naszej stronie- wydłużało cienie i odprowadziło nas później do samego domu.
Dzieci piszczały, plątały sznurki, marudziły, że: "kto poniesie latawiec?", "kto poniesie kijek?", "kto znajdzie babkę na skaleczony przez ostrą trawę palec?", ale to słońce... kolory, latawce w górze, ich zadowolone miny, zapach jabłek w trawie z przydrożnych jabłonek...to wszystko pisało się na lato magiczne, lato jak z bajki, a raczej powieści dla dzieci; z klimatem ze starych filmów, w stylu "Wakacje z duchami". Trudno się było nie zapomnieć i nie wsiąknąć na chwilę w ten mikrokosmos spraw, pomysłów, zabaw i radości dziecięcych. Świat widziany i odbierany z ich perspektywy. I przypomnieć sobie, jak to było, kiedy się samemu miało tyle lat. Czy podobnie?

Witek coraz rzadziej chętny do pozowania, więc niewiele zrobiłam zdjęć. Ale te, które są dobrze oddają atmosferę tamtego czasu. Zimą trudno będzie uwierzyć, że to wszystko miało miejsce! Czasem dobrze jest i w ten sposób zanurzyć się w lato. Zapamiętane na zdjęciach smakuje sentymentalnie, ale przywołuje dobre chwile, a tych nigdy za wiele!




22 sierpnia 2016

Pierwsze książki...z biblioteki!

Tak, to nie żarty. Byliśmy dzisiaj w naszej małej wiejskiej bibliotece, spontanicznie, przy okazji, bez żadnego planu, po drodze i na koniec spaceru..., gdzie Pani założyła Witkowi jego własną kartę.

Wybraliśmy 4 książeczki, a właściwie to mały czytelnik je wybrał, bo na większość moich propozycji kręcił nosem i widziałam już, że zaczyna się scena pt. "ja sam". No to niech wybiera...

Jestem przeszczęśliwa nie tylko dlatego, że to "już" i "stało się", bo jakby nie było to zapowiedź pewnego okresu i swego rodzaju wtajemniczenia; poza całą organizacyjną otoczką- wejścia w inny świat, poznanie świata książek...bardzo bezpiecznego i wiernego. Jak mało co pewnego...
Najbardziej cieszy mnie to, że Witek polubił zasypianie przy książce; czyli ja czytam mu wybraną książeczkę, on słucha i po kilku minutach zapada w tak głęboki sen, że jest to dla mnie, przyzwyczajonej raczej do jego późnego zasypiania, jakimś ewenementem i wydarzeniem na skalę!
Nachylam się nad nim z niedowierzaniem i sprawdzam "czy aby na pewno"? ;))
Ale jest, śpi:)

21 sierpnia 2016

Magicznie, muzycznie...

Chciałabym wiedzieć, co zapisuje się w takiej małej głowie... Jakie obrazy, jakie wrażenia; czy mając 3 lata można przeżyć coś tak głęboko, żeby zostało w człowieku na później i miało później wpływ na inne rzeczy, doznania, wybory itd. Zwłaszcza jeśli są to pozytywne doznania. W jaki sposób na przykład kształtuje krajobraz, przestrzeń, pierwszy raz widziane góry? Widoki rozległe po horyzont?
Góry to jedno... Wspaniały czas, zero zmęczenia, zaciekawienie i radość, które u dzieci jeszcze więcej znaczą i większy mają urok...
A co z muzyką?
Kiedy nagle ze znanej przestrzeni wyłania się coś tak innego i nieznanego jak wielki instrument, prawdziwy, niezwykły, żywy... Wiolonczela.
A człowiek, który potrafi pięknie na nim grać, staje na przeciwko i gra tylko dla ciebie. Za nim szumią-tańczą stare dęby, w dole płynie rzeka, bo wszystko odbywa się w wyjątkowym miejscu, za miastem....
Wcześniej pan pozwala dotknąć strun, smyczka... Uśmiecha się, wyciąga nóżkę, ustawia wiolonczelę, a ona otoczona trawami zaczyna czarować i wprowadza nas w całkiem nieznany świat i od razu ma się wrażenie, że właśnie dzieje się coś wyjątkowego i ważnego... Ciarki na plecach...

Wituś bardzo zadowolony. Przez chwilę tańczy na drodze, unosi się kurz. Potem znalezionym patykiem robi „pisiu”, rysuje dom i si ( wąż); dla niego być może to kolejna atrakcja, ale mam wrażenie, że na tym się nie skończy.
Ślad zostaje nawet na piasku, a co dopiero...



19 sierpnia 2016

Latawce, dmuchawce, wiatr....

Dzisiaj odwiedziła nas Marta...Tak, ta sama która pojawiła się już w poprzednich postach. Przyszła zobaczyć się z Witkiem, ale nie przyszła sama. Przyniosła swój prezent od Babci znad morza- latawiec z "angry birds" za 9,90 zł , co sama dodała w odpowiedzi na pytanie, skąd go ma ;) Uspokoiła mnie też, że gdybym chciała kupić podobny dla Witusia, to na pewno znajdę, bo ona widziała już takie wcześniej i przeważnie są "same chłopakowe wzory". Sama, biedna, musiała wybrać jakiś w miarę uniwersalny dla siebie... Stanęło na ptakach;)
Latawiec- prosta konstrukcja, za to szczęścia daje co nie miara. O tym przekonaliśmy się w chwilę później.
Wituś też miał latawiec- prezent z urodzin, i  dawał on nawet radę, ale jak zauważyła Marta, taki to jest typowy do wiatru, a jej potrafi latać nawet, kiedy wiatru nie ma... Trochę w tym było racji; cała przewaga brała się z innego kształtu - szerokich skrzydeł... Witkowy był podłużny i wąski, więc nie wzbijał się tak szybko, mimo, że trochę się o to starałam, biegnąc zaangażowana przed siebie i sprawdzając co chwilę efekty tego wysiłku...
Tak, czy inaczej mieliśmy uroczy wieczór. Mimo, iż sierpień  nie rozpieszcza nas ciepłem, latawiec wymusił małą rozgrzewkę, a zachód słońca w ciepłych pomarańczach ocieplił nam powrót do domu.
Było prawie jak u Kubusia Puchatka;)