28 września 2016

Czas na więcej czasu...

Ach, żeby tak mieć czas na wszystko, co by się chciało zrobić w ciągu jednego dnia! Ile razy jest tak, że setki niespodziewanych wydarzeń i okoliczności zmieniają cały plan i przygotowany wcześniej porządek, listę z punktem po punkcie... Od kilku dni zatrzymuje mnie przeziębienie. Jest jak za małe buty i za ciepły sweter- niby możesz chodzić, ale powoli, niewygodnie, a przy tym to za ciepło, to znowu za zimno i lepiej nie wystawiać się na wiatr...
Wituś wstaje rano, słyszy, że kaszlę i pyta, zatroskany:
- Mama chola?
Kiwam głową.
- Mama brumą pani...
No, do lekarza to jeszcze nie, ale do apteki owszem;)

Tak, czy inaczej...Nie robimy tego, co było zaplanowane. Zamiast tego siedzimy w domu i nadrabiamy zaległości w wypełnianiu podarowanych kolorowanek, książeczek z rebusami i innymi zagadkami, naklejkowymi zwłaszcza...

Ogród powoli zmienia się i zahacza o chłodniejsze tony; coraz więcej trzeba by już w nim uporządkować. Czekają cebule wiosennych kwiatów do posadzenia. Już widzę ten podział prac: ja kopię dołki, Witek wrzuca "psiapsi".
Ogród, mimo dużego nakładu pracy, dał nam tyle w tym roku, że, aż trudno ocenić ile... Niesamowicie cieszę się z jego powstania. Nawet w tak okrojonej jeszcze i niepełnej wersji był niezwykle przyjemnym miejscem do spędzania wolnych chwil; zabaw z Witkiem, jego biegów, "startów", kopania piłki, chowania się za leszczynami... I wspólnych prac: siania, sadzenia, podlewania, nawet wynoszenia zielska... A potem "ucztowania" przy krzakach malin, jeżyn i koktajlowych pomidorków.
Widok takiej małej rączki sięgającej po truskawki, czy poziomki; dziecka buszującego wśród owocowych krzaczków jest cudowny, bo zawiera w sobie coś zupełnie prostego i naturalnego: bierzemy z natury to, co ma najlepsze do przekazania, w dodatku spokojni o to, że nie ma w tym żadnych świństw i nikt nas nie oszukuje.
Dzięki tym wszystkim ogrodowym wycieczkom, na spacerze w parku Wituś mówi: "Mamo to róze!" Poznaje... Co jeszcze tam robi?
Wykopuje marchewki łopatką do wsadzania sadzonek.
Wydłubuje ze strąków bób.
Szuka w gęstwinie liści ogórków.
Odbiera ode mnie zerwane cukinie.
I codziennie sprawdza jak duże są już  dynie i "harbuzy", za każdym razem zachwycając się: "O ja!".
Dotyka wysokich cynii i zrywa swoje ulubione nagietki, które później stawiamy w domu do wody, a on, jedząc przed nimi śniadanie mówi: "To moje psiapsi mamo".
Czy to ma sens? Tak ogromny! Szczególny! I warty całego zachodu, wszystkiego...

15 września 2016

Sens w tym, żeby był ślad

Właśnie zauważyłam, że ostatni post tutaj figurował na liście z numerem 50. O kurczę, nie powiem, że nie jestem zaskoczona! Powiem, że jestem!;) Nie liczyłam dotąd tych wpisów i wcale bym nie przypuszczała, że tyle się już nazbierało!
To ciekawe, bo ostatnio, zastanawiając się nad sensem i brakiem-sensu w robieniu rożnych rzeczy, przemyśliwałam także pisanie tutaj. Ale szybko mi się przypomniało, jaki był główny cel i zamierzenia tego miejsca. Właściwie nie robię tego tylko dla siebie. Właściwie to przede wszystkim robię to dla innych; tych najbardziej i szczerze zainteresowanych, którzy nawet jeśli w postaci obserwatorów dwóch;) to jednak...są. I wiem, że te wpisy czytają. A tak zupełnie poważnie, to piszę to dla Witka. Bo wierzę, że kiedyś, kiedy to wszystko wydrukuję, post po poście i zgrabnie zbiorę w jakąś blogo-książkę, to On ja z zainteresowaniem przeczyta. O tym, o czym ja nie będę mu w stanie opowiedzieć, bo najzwyczajniej wszystkiego nie zapamiętam.

Życie pisze tyle historii, tyle niesamowitych dialogów, monologów! Kiedy masz aparat pod ręką, łatwo go wyciągnąć i szybko "złapać chwilę", uwiecznić na fotografii; ale kiedy słyszysz jakiś zabawny tekst od swojego dziecka, porównanie, albo wyznanie, typu: "Ja kocham moją mamę" z uwielbieniem na twarzy i miłością w oczach... to zostaje Ci to tylko zapamiętać, kiedy powiedział tak pierwszy raz. Bo jest to niezwykłe, niepowtarzalne i ma swoją wagę, moc i siłę!
Pamięć zaciera niestety obrazy, a co dopiero słowa... i później to wszystko śmieszne, urocze, kochane...ucieka i znika.
Może więc to rodzaj jakiejś obsesji, ale padłam jej ofiarą i stałam się swego rodzaju stróżem! Nie chcę żeby się zatarło, żeby przepadło. I widzę w tym duży sens. Na tyle duży, żeby tu dalej zaglądać.

Kiedy Natalia Przybysz w jakimś wywiadzie wyjaśniła, że słowa "nazywam się niebo" z jej znanej piosenki, o tym samym tytule ( którą nota bene słuchałam w słuchawkach na spacerach, przemierzając leśne i polne drogi z Witkiem w wózku), wymyśliła jej córka, w czasie zabawy , a które ona sobie zapisała i później wykorzystała w tekście piosenki, to tylko mnie utwierdziło w zapisywaniu i moim. Bynajmniej nie dlatego, że mam w planach karierę muzyczną;)

Co takiego, ostatnio powiedział nam Witek?
Na przykład, w czasie jazdy samochodem, nagle zakomunikował:
- "Mamo, ja lubię las. Kocham go!"
Albo dzisiaj:
- "Mama ma imię bambus. Tata jest kjulik, ja jestem lewem, a mama nie-nie" ( czyli słoń...)
No i jak tego nie zapisać? ;)