18 listopada 2014

Plan i postanowienia

Właśnie przyszło mi do głowy, że każda mama, zwłaszcza ta pierwsza mama, tzn. ta która ma swoje pierwsze dziecko, powinna się nauczyć nie narzekać. I wbić to sobie do głowy, jak przykazanie: Nie narzekać w mowie, piśmie a nawet w myśli!;) Właśnie dlatego, że powodów do tego, codziennie, jest tysiąc i więcej...

Po pierwsze narzekanie osłabia i wprowadza w jeszcze gorszy nastrój i jeszcze większą czarną dziurę; po drugie stajemy się nieznośne i zaczyna się nas unikać, a i łatwiej wtedy usłyszeć, zwłaszcza od najbliższych (niesprawiedliwe to fakt) teksty typu: "Masz czego chciałaś, więc...nie narzekaj!"  itp., itd. Czy rzeczywiście jesteś w stanie chcieć tego, na co narzekasz? Wiedzieć i przewidzieć, że chcesz właśnie t e g o, jeszcze przed ciążą, kiedy dopiero budzą się w Tobie zamiary, plany, instynkty, czy cokolwiek w kierunku chęci urodzenia swojego dziecka? Oczywiście, że nie. Jest to niemożliwe. Żaden poradnik, dobre rady koleżanek, fora o macierzyństwie nie przygotują Cię na to, czego doświadczysz sama, zaraz po porodzie i przez następny rok, lub więcej ( mam na myśli ten "najgorszy"- najtrudniejszy czas z dzieckiem), bo nie mogą. Dopiero tzw. praktyka, i powtarzanie wszystkiego dzień w dzień doprowadzają do tego stanu, w którym nie tylko mówisz, że zaraz zwariujesz, ale wiesz dobrze, że to coraz bardziej realne, że naprawdę się dzieje, że nie przesadzasz, powtarzając: " nie mam siły", "chcę tylko szybciej zasnąć", "nie chcę dzisiaj wstawać w nocy- ani razu", "nie mogę już słyszeć tego ciągłego maaamaa".

Myślę, że jedyne, jak można sobie wtedy pomóc, to nastawić się na przeczekanie. Nie okresu niemowlęcego i trochę starszego, ale konkretnie: na przeczekanie każdego dnia i każdej godziny. I dotrwanie do tego momentu, kiedy Twoje dziecko ląduje w swoim łóżeczku, a Ty na kanapie: z herbatą, gazetą, laptopem, lub przed telewizorem, robiąc w końcu to, na co przez cały dzień nie było chwili i pozwalając, żeby cała Twoja powykręcana i rozczochrana dusza wróciła w końcu na swoje miejsce. Ja się tak ratuję. Próbuję. I postanawiam i staram się zmieniać myśleniowe nawyki, aby nie pogrążać siebie jeszcze bardziej, nie taplać w tych wszystkich "jak mi niedobrze i zaraz umrę i rzygam już tym wszystkim". Bo zauważyłam, że myśląc w ten sposób tylko to podkręcam , siebie nakręcam, jestem jeszcze bardziej wkurzona, zmęczona i "nieszczęśliwa". Żadnej ulgi. Dlatego, myślę, że warto się przestawić... Choć to trudne, jak przenoszenie lokomotywy na inny tor....
Wydaje mi się, że w podobny sposób uczy się przy dziecku cierpliwości. Ale to jeszcze wcześniej, na innym etapie. Choć i wtedy podobnie, pojawia się "oświecenie", przekonanie, że inaczej się nie uda, nie ma sensu "walczyć"-trzeba się w tę cierpliwość zaopatrzyć i profilaktycznie, niczym strój na wyjątkową okazję, już ją przywdziewać, kiedy tylko zbliża się kryzys ( pojęcie bardzo szerokie i bardzo sytuacyjne w kontekście dziecięcego kryzysu;!)

W tym całym zamieszaniu o którym wyżej mowa nie mam na myśli tego, że nie należy od czasu do czasu, dla własnego zdrowia psychicznego, wyżalić się komuś bliskiemu i ponarzekać ile się tylko potrzebuje. Pewnym jest, że tego rodzaju oczyszczenie to inna historia i jest wręcz niezbędne, żeby można było na nowo stawiać czoła "zadaniom"... Bardziej chodzi mi o skupienie na własnej głowie; analizie tego, co w niej na co dzień kipi i huczy, i co z tego nam się przydaje, a co tylko szkodzi.

2 komentarze:

  1. Dobrze jest czasem zatrzymać się i pomyśleć nad tym, co robimy. Czy jest to to, czego naprawdę chcemy? Czy tak chcemy się czuć? I takie odkrycia, o których piszesz są bardzo cenne, bo dzięki nimi wiesz, jak możesz samej sobie pomóc. Aczkolwiek praca nad sobą jest trudna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, o to mi właśnie chodzi, że często odpowiedź i pomoc nie jest gdzieś tam- schowana i ukryta, i trzeba na nią czekać, lub nie robić nic- często ona jest w nas i sami możemy sobie pomóc, spróbować chociaż.

      Usuń