21 listopada 2014

Obraz

Jest wiele obrazów i fotografii poświęconych, dosłownie lub w przenośni, macierzyństwu. Nie jestem zbieraczką, ani wielką fanką takich, ale widziałam już wiele, przy których można zatrzymać się na dłużej i które od pierwszego "spojrzenia" wywołują konkretne emocje... Na swoim koncie  Pinterestowym mam m.in. tablicę zatytułowaną "mothers", a tam zdjęcia różnych, często znanych kobiet: aktorek, piosenkarek ze swoimi pociechami, w sytuacjach niefilmowych i mało "branżowych". Czyli coś w stylu: domowe zaplecze Audrey Hepburn i jej raczkujące dziecko, wygłupy Shirley MacLaine z córką, albo...Bjork z synem:)  Miło się je ogląda, bo są w swym wyrazie lekkie, radosne i pełne pozytywnych uczuć. Jest tam też kilka zdjęć dzieci w podskokach, "w locie", w śmiesznych pozach - takie lubię najbardziej, bo w swojej prostocie i braku jakiejkolwiek stylizacji, tym bardziej podkreślają magiczny i beztroski czas dzieciństwa- czas jakby zupełnie inny od tego, który mierzony jest pozostałym; przede wszystkim dorosłym...

Tyle o zdjęciach (pewnie niektóre z nich kiedyś się tu pojawią), bo chciałam przede wszystkim napisać o obrazie. Mam to szczęście, że otaczam się ludźmi, którzy potrafią mnie inspirować i podsyłać często różne linki, zdjęcia, listy, utwory, twory i informacje, które zostają w mojej głowie na dłużej. Jedną z takich osób jest Magda, której pierwszy list wysłany do mnie po narodzinach Witka, poza wieloma przyjemnościami, zawierał niedużą reprodukcję (wtedy nieznanego mi) obrazu. Muszę powiedzieć, że zakochałam się w nim od razu i od razu wiedziałam, że szybko ją oprawię i zawiśnie w naszym pokoju. Tak też się stało. Obraz jest autorstwa mało znanego, tzn. nie bardzo popularnego (i jak donosi Wikipedia- słabego z chemii...) amerykańskiego malarza, o ciekawym i długim nazwisku: James Abbott McNeill Whistler.
Tak się przestawia Jego "wizytówka" w przeglądarce Google:


Pan James gustował głównie w morskich krajobrazach ( niektóre wyjątkowo godne uwagi, albo po prostu ja lubię morze, wodę...), ale popełnił też jeden, na pierwszy rzut oka niepasujący do wszystkich pozostałych ze swojego atelier... Oto on:

Obraz w dosłownym tłumaczeniu zatytułowany jest: "Matka z dzieckiem na kanapie"... i taką też sytuację przedstawia. Nie wiem sama, czy to sposób pokazania wtulenia się dziecka w ciało matki, czy użyte kolory i ogólny spokój bijący z tej sceny tak mnie ujęły. Lubię na ten obraz patrzeć i w ogóle mi się nie nudzi. Lubię go mieć w zasięgu wzroku. Lubię do niego wracać. Może mnie trochę rozczula, może w momentach większego kryzysu i bezsilności - przypomina o tych jaśniejszych stronach macierzyństwa. Choćby o zasypianiu przy sobie w pełnym miłości geście i obejmowaniu nawzajem tak, jakby to miało zasłonić i ukryć przed całym światem...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz