5 czerwca 2017

Kreatywność i podążanie za nią...

Czasami wydaje nam się, że trzeba coś szybko wymyślić; zabawnego, mądrego, interesującego, żeby zająć swoje dziecko; zając się nim tak, żeby od razu podłapało zabawę, nie nudziło się; k r e a t y w n i e spędzało czas itd.
Pamiętam,jak zaraz po narodzinach Witach wpadłam w dziwny "trans" kupowania rożnych książek, o zdrowym odżywianiu niemowląt, mądrym zajmowaniu się nimi, dbaniu o ich rozwój i kreatywność od najmłodszych lat... Teraz mnie to mocno  bawi, bo z tego co widzę, dzieci tę kreatywność, w zaskakujących ilościach, mają w sobie i ona im płynie w krwi w takiej dawce, że czasem można by nawet mówić o przedawkowaniu... przynajmniej w odniesieniu do standardów u dorosłych!;)

Zabawne to jest, bo im bardziej ja silę się na wymyślanie zabaw i zajęć, tym bardziej mnie moje dziecko zaskakuje swoimi "naturalnymi" i bez wysiłku przychodzącymi propozycjami czy opowieściami. To jest jak CUD, że takie rzeczy dzieją  się same z siebie. To jest też ten moment, myślę, w którym z całą wdzięcznością (kto komu chce i potrzebuje), należałoby podziękować za swoje zdrowe i mądre dziecko...Zdrowe i mądre, które wspaniale się rozwija; ma własną wolę, swoją świadomość, swoje życzenia... Swój mały, ale bogaty świat; swoją pewność i potrzebę wyrażania niezależności. Jednocześnie jest nadal z nami tak mocno związane, że czasem snuje się jak cień i na krok nie opuszcza.

Dzisiaj od rana padał deszcz. Mieliśmy tysiąc planów, które w związku z nagłą zmianą pogody stały się nieaktualne, przynajmniej do czasu przejaśnienia. I nagle, Witek, wybiegając przed moimi wszystkimi "super propozycjami"  k r e a t y w n e j zabawy, przynosi mi swoją szarą, nakręcaną myszkę, której już dawno temu obiecałam przykleić ucho. A właściwie dorobić je, bo oryginalne "gdzieś się zgubiło". Wycinam więc z szarego filce ucho, przyklejam do mysiej głowy, potem sklejam jeszcze drewniane tory od kolejki i nagle dowiaduję się, że: "przecież mysz ma dzisiaj urodziny", więc trzeba jej: "zrobić tort, włączyć radio, zmienić żarówkę na tę z kolorowymi światełkami..."
Za chwilę to wszystko się dzieje! Z ciastoliny robimy dwa piętrowe torty ze świeczkami z wykałaczek; muzyka płynie z płyty, żarówka kręci się i zostawia na ścianie barwne, disco refleksy;) Mysz czeka cierpliwie, jej ucho musi wyschnąć... Jest dobra zabawa!

Czy sama bym na to wpadła, wymyśliła? Jasne, że nie!
A te wszystkie historie o koledze, lub "bracie z pustyni"? Ile ja się o nim nasłucham; można by niejedno napisać. Zdarza się, jak opowiada Witek, że ten brat twierdzi, że: "jestem głupia i brzydka", ale Witek od razu zapewnia mnie: " Ja tak nie uważam mamo" ;) Czy to nie ciekawe? Mnie ciekawi bardzo! To jak "niewidzialny przyjaciel", przez którego docierają do mnie różne, czasem "niewygodne treści", które chyba "łatwiej" wydostają się w ten sposób...; może łatwiej je w ten sposób przekazać, przez "inną osobę" - tego "brata z pustyni". Dlaczego z pustyni? Może to miejsce wydaje się Witkowi tak egzotyczne i odległe, że nie sposób sprawdzić, czy ten brat tam jest rzeczywiście, czy go nie ma ;) Dlatego jest bezpieczne :)

Cieszy mnie to bardzo. Ta kreatywność i rozwój. Zmiany, które obserwuję na co dzień.
To, że Witek kiedyś "nietykalny" teraz często sam przed snem pyta, czy zrobię mu "masażyk..." Robię mu delikatny masaż plecków, czasami stóp, nucąc przy tym wybrane mantry. Po chwili zasypia.
To jest mój błogostan.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz